Staraliśmy się z narzeczonym o naszego upragnionego Aniołka 7 miesięcy. Niektórzy pomyślą pewnie: „co to jest 7 miesięcy, inni starają się lata” . Ale dla nas było to 7 długich miesięcy, setki negatywnych testów, pełno rozczarowań i pretensji, dlaczego nam się nie udaje. W styczniu tego roku, po długo spóźniającej się miesiączce, w końcu zobaczyłam upragnione dwie kreski.
Popłakałam się ze szczęścia
Potem zaczęły się obawy, czy dam radę, ale szybko minęły. Każda wizyta u ginekologa była stresująca, bo tak bardzo bałam się o życie i zdrowie mojego maluszka. Kiedy zaczęłam 15 tydzień, coś zaczęło się dziać. Wiedziałam, że to nic dobrego. Strasznie bolał mnie pęcherz.
Zaczęły się problemy z oddawaniem moczu. Mój lekarz kazał mi brać urosept, bo już wcześniej miewałam tego typu problemy. Ale leki nie pomagały. 12 maja dostałam potwornej kolki nerkowej.
Potem już wszystko działo się tak szybko
Zostałam przywieziona do szpitala. Tam na oddziale usłyszałam najgorsze słowa… „bardzo mi przykro, ale pani dziecko nie żyje…” Świat mi się zawalił… nie mogłam uwierzyć. Podano mi leki na wywołanie poronienia. O 18 odeszły mi wody. A o 21.30 w pokoju szpitalnym, na oczach mojego narzeczonego, urodziłam naszą martwą córeczkę.
Potem lekarze biegali, krzyczeli, że nie powinnam sama urodzić, ale wiecie co? Cieszę się, że mogłam córkę urodzić sama. Że lekarze nie zrobili jej krzywdy. Jedyne, czego nie mogę wybaczyć lekarzom, to tego, że nie dali mi małej dotknąć ani się pożegnać, tylko mi ją pokazali…
Strata dziecka to najgorsza rzecz, jaka może spotkać kogokolwiek… Ale wierzymy, że Bóg znów da nam szansę. Mam nadzieję, że nasze starania przyniosą pozytywny efekt i w końcu doczekamy się upragnionego maluszka. Trzymajcie za nas kciuki. Prosimy o modlitwę za nas i wszystkie utracone Aniołki.
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.
Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie
Zdjęcie: ©Oldiefan/pixabay.com