Długo zastanawiałam się, czy opisać moją historię. Trochę już w swoim życiu przeszłam i wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, a jednak życie zaskakuje… Przez ponad 6 lat wraz z mężem staraliśmy się o dziecko. Nie zliczę, ilu przeszłam lekarzy i ile badań. Wszystkie możliwe sposoby zawiodły.
Pogodziłam się z myślą, że nigdy nie zostanę matką
Zdarzył się cud… Nie miałam żadnych typowych objawów ciąży, jedynie byłam bardziej zmęczona, co zrzucałam na nagromadzenie obowiązków w pracy. Nie przypuszczałam nawet, że mogę być w ciąży. Zaczęłam szukać przyczyny swojego zmęczenia, zrobiłam test ciążowy i to był szok: dwie kreski. Następnego dnia kolejne dwa testy z wynikiem pozytywnym, ogarnęła nas niewyobrażalna radość.
Następnego dnia w poniedziałek od razu poszliśmy na wizytę do lekarza. Okazało się, że jestem w 11 tygodniu ciąży i noszę pod sercem synka. Cudowna informacja, w końcu spełnia się Nasze największe marzenie.
Wszystko było dobrze, mały się rozwijał i rósł, ja czułam się wspaniale
Aż rozpoczął się 27 tydzień. W czwartek wieczorem poczułam ból w dole brzucha i dziwne uczucie niepokoju. W piątek postanowiłam pojechać do mojego lekarza, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko w porządku, niestety był na urlopie. Po południu zdecydowaliśmy się z mężem jechać do szpitala.
Na izbie lekarka zbadała mnie i stwierdziła, że pewnie drobna infekcja, ale położna uprosiła o zrobienie USG. Niby wszystko było dobrze, ale dla pewności zostawili mnie na noc na obserwacji. Całą noc nie mogłam ani leżeć ani siedzieć, ból był coraz większy.
Rano dostałam drgawek
Obudzony Pan doktor po badaniu stwierdził że rodzę. Naraz cały świat się zatrzymał w głowie, miałam milion pytań: jak to? dlaczego? Już, przecież jest za wcześnie? Mój synek urodził się w ciężkiej zamartwicy. Nawet mi go nie pokazali… Leżałam na pustej sali sama, nikt nawet nie powiedział, czy moje dziecko żyje.
Mój mąż próbował się coś dowiedzieć, ale został zbyty stwierdzeniem, że próbują ratować. Po 5 godzinach przyszła do mnie lekarka i powiedziała, że mam podpisać zgodę na przewiezienie dziecka do innego szpitala bo „się co chwilę zatrzymuje”.
Nogi ugięły się pode mną…
Zrobiło mi się czarno przed oczami. Jak go przewozili, mąż uprosił ratowniczkę, by na dwie sekundy zatrzymali się przed salą, bym mogła chociaż go zobaczyć. Tak zobaczyłam mojego synka przez ułamki sekund. Noc spędziłam w izolatce, nikt nawet do mnie nie zajrzał.
Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie, chciałam zobaczyć synka, który dzielnie walczył o życie. Potem były kolejne dwa miesiące ciężkiej walki o jego życie. Co wychodziliśmy na prostą, dopadał nas kolejny cios, a to zakażenie, a to zapalenie opon mózgowych. Walka o jego życie wciąż trwała. Po 95 dniach udało nam się wyjść do domu i zaczęła się walka o jego sprawność, jakość jego życia.
Ponad rok rehabilitacji, zajęć, lekarzy badań
Mój synek żyje, obecnie praktycznie dogonił rówieśników. Kiedy po 1,5 roku wiedzieliśmy, że będzie dobrze, zdecydowaliśmy z mężem, że chcemy, aby Nasz synek miał rodzeństwo. Przeszło rok starań i 20 września test pokazał dwie kreski.
Ogarnęła nas radość i wiara, że teraz wszystko będzie dobrze. Już zaczęliśmy snuć plany, jak będzie cudownie. 22 września lekarz potwierdził, że to 5 tydzień. Niestety dwa dni później zaczęłam plamić. Od razu telefon do lekarza przepisane leki i leżenie. Doktor powiedział, że pozostaje mi tylko branie leków, leżenie i modlitwa.
Niestety dwa dni później poroniłam, już było po wszystkim
Myślałam, że mnie to nie spotka, nie po tym wszystkim. Sądziłam, że to, co przeszłam przy synku, sprawiło, że naprawdę jestem twarda i gotowa na wszystko, co przyniesienie życie. Strasznie się myliłam, na razie udaje przed mężem i synem, że jest dobrze, a w środku czuję, że wraz z moim aniołkiem umarła cząstka mnie samej. W nocy gdy oni śpią, cicho płaczę w poduszkę, tak bardzo teraz brak mi sił na dalszą walkę, a jednak muszę znaleźć w sobie siłę…
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.
Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie
Zdjęcie: ©Arcaion/pixabay.com
Wiem co czujesz kochana…