Wśród niedawnych sporów o aborcję, chciałabym się podzielić swoją historią. Staś – nasz syn był z nami przez 18 tygodni, ciesząc nas swoją obecnością. Oczywiście radość z ciąży i każdego dnia we trójkę była ogromna.
Początkowo zbyt duży pęcherzyk żółtkowy wskazywał że nie dożyje 8 tygodnia, jednak on walczył, chcąc być z nami jak najdłużej. Jego serce biło dla nas, a nasze dla niego. Nie była to ciąża, w której każda wizyta u ginekologa dawała ukojenie i spokój.
Od 12 „bezpiecznego tygodnia” wady pojawiały się z kolejnymi wizytami i pocieszający był jedynie odgłos jego serduszka. Nie pomyśleliśmy ani przez chwilę o tym, by wykonać aborcję, pomimo sugestii lekarzy, lecz walczyliśmy o to by był z nami – najpierw po porodzie, później jak najdłużej w brzuchu. Bo nigdy licząc się z chorobą bliskiej osoby, nie jesteśmy gotowi na jej śmierć.
Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, że serduszko już nie bije (choć biło jeszcze tydzień wcześniej), mieliśmy trochę czasu by przemyśleć pewne sprawy. Byliśmy już szczęśliwie po badaniach genetycznych, więc mogliśmy określić imię, dokonać pochówku.
Rzadko kobiety mają takie szczęście w tej sytuacji – czas na przemyślenia i posiadanie badań genetycznych w momencie śmierci dziecka. Indukowanie poronienia odwlekałam w głowie jak najdłużej, bo każdy dzień razem był jak ostatnie pożegnanie. Jednak wiedziałam, że tak trzeba.
Po kolejnej dawce leków indukujących poród zaczęły się silne skurcze. Nie było to typowe poronienie, nie dostałam krwawienia, dopiero po urodzeniu się pojawiło. Nie miałam odwagi spojrzeć na Stasia, wszystko działo się zbyt szybko i po prostu się bałam, żałuję tego.
Przeżycia tego okresu są bardzo trudne, dlatego w tym okresie potrzeba dużo ciepła, wsparcia, zrozumienia. I wiary w to, że da się radę, będzie dobrze i ogólnie WIARY. Dlatego dziękuję wszystkim za modlitwy i wsparcie…
Nie uważam się za osobę odważną i silną. Oczywiście kosztowało nas to wiele łez. Jednak otrzymaliśmy siłę od Boga, płynącą z modlitwy.. Myślę, że wtedy Najwyższy Ojciec wziął nas na swoje ramiona i prowadził (może z drobnymi przystankami).
Widocznie tak miało być – mamy teraz swojego orędownika u Boga w niebie, dlatego wybraliśmy mu imię patrona dzieci nienarodzonych i rodziców starających się o dzieci. Wiem, że postąpiłam słusznie. Myślę, że możemy liczyć na wstawiennictwo Stasia, kiedy w brzuchu już będę nosiła jego rodzeństwo.
Stasiu, nasz aniołku, do zobaczenia! Na pewno gdzieś tam, cała rodzina będzie w komplecie
Autor: Agnieszka