Odkąd straciłam swoje pierwsze dziecko minął prawie miesiąc. Wiadomość o ciąży była dla mnie niespodzianką. Na początku budziła we mnie przerażenie, strach oraz obawy. Na pierwszym USG nie było jeszcze serduszka, na kolejnym serce już biło, jednak oprócz jednego zarodka, ukazał się drugi znacznie mniejszy. Rozpoczął się dwutygodniowy maraton wizyt u ginekologa.
Z każdą kolejną wizytą denerwowałam się coraz bardziej. Okazało się, że drugi zarodek przestał się rozwijać prawidłowo. Dowiedziałam się, że moja ciąża to ciąża z zespołem TRAP – zdrowy pierwszy zarodek pracował za dwoje, jego serduszko pompowało krew zarówno dla tego nierozwijającego się bezsercowca jak i również dla siebie. Na kolejnej wizycie zostałam poinformowana o wszystkich możliwych komplikacjach. Lekarz uprzedził mnie, że jest to ciąża wysokiego ryzyka, jednak istniała szansa, że urodzę zdrowe dziecko.
Na początku nie potrafiłam cieszyć się tą ciążą. Pierwszy trymestr był dla mnie bardzo trudny, nudności, wymioty i osłabienie towarzyszyły mi od samego początku. Momentami miałam tego dość, jednak czując bicie serduszka i widząc rosnący brzuch wierzyłam, że warto przez to przejść, miałam dla kogo walczyć. Na USG prenatalnym widziałam zdrowe dziecko, malucha, który poruszał rączkami i nóżkami. Serduszko było zdrowe i silne, słyszałam jak biło.
W tym momencie, rozpoczynałam drugi trymestr. Dolegliwości z poprzednich tygodni ustąpiły a ja na nowo odzyskałam siły. Zaczęłam przybierać na wadze, więc kupiłam trochę ciążowych ubrań. Oglądałam meble do pokoju dziecięcego, rozglądałam się za wózkiem, podziwiałam dziecięce ubranka i już nie mogłam się doczekać aż zacznę kompletować wyprawkę dla mojego malucha.
Jednak radość szybko zamieniła się w ogromny smutek i niedowierzanie. Kolejne USG w 16 tygodniu pozbyło mnie wszelkich nadziei na szczęśliwe zostanie mamą. Lekarz nic nie musiał mówić, widziałam jak moje maleństwo leżało w innej pozycji niż zwykle, nie poruszało się, nie widziałam bijącego serduszka. Niestety dziecko nie żyje. Nie widzę akcji serca – usłyszałam, a ja nie mogłam pojąć dlaczego i kiedy to się stało. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie poczułam, że coś takiego się wydarzyło. Jeszcze rano cieszyłam się, że idę na USG.
Chciałam poznać płeć dziecka, a zamiast tego dostałam skierowanie do szpitala na wywołanie poronienia. Płakałam przez całą drogę powrotną do domu. Zadzwoniłam do mojego partnera, łamiącym się głosem powiedziałam co się stało. Płakaliśmy i cierpieliśmy razem. Dwa dni później pojechałam do szpitala. I tam przeżyłam swoje piekło. Dostałam leki, po kilku godzinach poczułam okropne skurcze, odeszły mi wody i zaczęłam krwawić. Dostałam pojemnik, lekarz poinformował mnie, że mam zbierać do niego coś większego co ze mnie wypadnie. Kilka chwil później widziałam moje dziecko po raz pierwszy i ostatni. Trzymałam je na ręce, miało malutką główkę, rączki, paluszki, nóżki. Płakałam. Chciałam żeby to wszystko jak najszybciej się skończyło.
Następnego dnia wykonano mi zabieg, a wieczorem wypisałam się do domu. Już więcej nie płakałam. Nie chciałam o tym z nikim rozmawiać. Zablokowałam w sobie wszystkie emocje. Stworzyłam mur, odcięłam się od tego wszystkiego.
Wróciłam do pracy, staram się normalnie funkcjonować. Żyć dalej. Czasami mam wrażenie, że to nie dotyczyło mnie, działo się poza mną. Jednak kiedy dociera do mnie, że nie ma ze mną mojego dziecka płaczę, nie potrafię kontrolować emocji. Z partnerem nie rozmawiamy na ten temat. Przeżywam to wszystko w samotności. Nikt z rodziny nie porusza ze mną tego tematu. Mam wrażenie, że wszyscy oprócz mnie zapomnieli o tym co się działo w ostatnich tygodniach, a ja nie potrafię sobie z tym poradzić. Chciałabym porozmawiać o tym wszystkim. Jednak nie wiem czy mam w sobie wystarczająco dużo siły, żeby zacząć ten temat.
Najgorsze w tej całej sytuacji były słowa lekarzy, pielęgniarek: „Jesteś młoda. Nie poddawaj się, próbuj dalej. Będziesz miała dziecko”. Ale ja nie wiem czy chce znowu być w ciąży, boję się, że znowu będę przechodzić przez to wszystko.
Tak strasznie za Tobą tęsknię Aniołku.
Autor: Karolina