Łzy – moja historia

Rok 2015 szczęście nie zna granic – w końcu w wieku 30 lat biorę ślub z ukochanym. Poszukiwania tego jedynego trwały, ale oto jest ktoś, kto rozumie Cię bez słów, ma podobne priorytety życiowe i razem chce tworzyć szczęśliwa rodzinę. Ślub był piękny! Pogoda dopisała, każdy z gości bawił się jak się bawił – ważne, że my się bawiliśmy świetnie! I mieliśmy cały świat przed sobą i łzy szczęścia w oczach.

moja historia

Rok 2023 mija – 7 lat od ślubu. Świeci słońce, zimowe powietrze rozwiewa włosy i suszy łzy. Tym razem to łzy bezsilności, ale i nadziei, łzy niewiadomego i łzy pamiętające 6 ciężkich prób in vitro.

Ciężkich fizycznie – ale organizm regeneruje się szybko. Ciężkich psychicznie – z tym radzić sobie trzeba każdego dnia. Każdego dnia zaczynać walkę na nowo i każdego dnia wypatrywać, czy tym razem się uda.

Czy za dwa dni test beta pokaże wymarzone dwie kreski. Czy… za dużo tych „czy”. Ale wierzyć trzeba, chociaż każda kolejna próba wyniszcza i zabiera cząstkę naszych dusz.

Teraz już wiem – nauczona doświadczeniem, że na mężu odbija się to tak samo jak na mnie. Dużo rozmawiamy, stał się empatyczny, chociaż tylko ja to widzę.

Rodzina nic nie wie. Tylko rodzice. Ale nie mają słów, czasem się zapomną i w gronie najbliższych składają wspólne życzenia na „dzień matki” siostrze, kuzynkom i dopiero po chwili zmieniają szybko temat widząc nasz smutek, którego żaden makijaż nie zakryje.

Ale wierzymy, że tym razem się uda. Że procedury proponowane przez kolejne kliniki się sprawdzą. Że warto było tyle lat wyrzekać się wyjazdów, przyjemności by wszystkie oszczędności składać na kolejne procedury. Że jest nadzieja.

Autor: Kochająca mocno

Dwa anioły w niebie – moja historia o stracie

26.01.2021, 26.01.2023 – Dla kogoś zwykłe daty, a dla mnie i mojego męża rozbicie serca na dwie równe części. Te same daty, te same tygodnie ciąży. Pech? Tak też określa się po badaniach naszą drugą ciąże. Mieli Państwo pecha, nie mieliście na to wpływu.

historia o poronieniu

Przy pierwszej ciąży też była mowa o pechu. W postaci długiego i ciężkiego krwotoku, a w konsekwencji zabiegu. Przy drugiej długie i bolesne czekanie na wystąpienie krwawienia zakończone zabiegiem.

Ból fizyczny minął, ale psychiczny nie. Człowiek z każdym kolejnym dniem zadaje sobie pytanie: Czy przy kolejnym badaniu genetycznym wyjdą jakieś błędy i być może nigdy nie będziemy mieli dzieci?

Codzienne budzenie się ze świadomością – może to sen, może maluszek jeszcze jest we mnie? Potem nastaje szara rzeczywistość, powrót do niej. Każdego dnia staramy się z mężem myśleć,  tak jak kiedyś marzeniami.

Kiedy 5 lat temu planowaliśmy ślub i nasze życie było aktywne – od celu do celu, od marzenia do marzenia. Nagle świat i okrutny los po czasie starań o kolejne marzenie mówi NIE – zatrzymajcie się.

Pech? Nie chce tak tego odbierać, ale los nie podpowiada na ten moment inaczej. Najgorszy jest powrót do pustego domu bez dzieci, wracają obowiązki do których nie chcesz wracać i to wewnętrzne pytanie czy jeszcze kiedyś będzie Ci dane spełnić Twoje największe marzenie – mieć po prostu zdrowe dziecko, któremu jesteś w stanie zapewnić wszystko, a przede wszystkim kochająca rodzinę.

Autor: Martyna

Strach, ból, człowiek robot – historia o stracie

Zaczęłam staranie się o dziecko w późnym wieku.  Mój poprzedni partner nie chciał dzieci. Pana A spotkałam 4 lata temu. W maju 2022 spełniło się nasze marzenie. Wyszedł test pozytywny.

Strach, ból, człowiek robot

Jeździliśmy razem do lekarza, płakaliśmy ze szczęścia jak usłyszeliśmy tętno. Cieszyłam się nawet z mdłości. Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądać nasze życie w 3. Patrzyłam na Pana A . I widziałam w nim Tate jakiego ja bym chciała mieć.

Zapomniałam dostarczyć badania na toksoplazmozę. Pojechałam sama z wynikiem.  Tego dnia usłyszałam przykro mi ale …

Nie pamiętam jak dojechałam do domu. Pamiętam jak okrutnie się czułam.  Pustka, żal, jak okropnie płakaliśmy. Potem szpital. Ze szpitala niby wyszłam ja, ale nie ja. Coś mi odebrano podczas zabiegu.

Nigdy nie zapomniałam … Zrobiłam tatuaż, żeby mieć cząstkę tego co mi los odebrał przy sobie … łzy pod prysznicem … nikt nie rozumiał.

Grudzień 2022 . Długo nie chciałam się kochać z panem  A . Czekał . Nie naciskał . Starał się zrozumieć . Aż dałam się uwieść, bo widziałam jak mój ból po stracie niszczy nasz związek.

31.12 znalazłam 10 zł na ulicy kupiłam test – wyszedł pozytywny. Zamiast się cieszyć płacz, że nie jestem gotowa, żeby znowu to przechodzić. Rozmowy, że to cud i jest to piękne zakończenie fatalnego roku .

Specjalnie pojechaliśmy w Nasze miejsce, żeby cieszyć się z tego, ale żadne z nas nie potrafiło, bo czuło strach. Codziennie byłam z psem wieczorem pod kościołem, błagać żeby się udało.

Bóg mnie nie słyszał. 02.02.23 zabieg.  W środku mnie nie ma,  jakby ciało nosiło popiół. Codziennie zakładam maskę. Nie poruszam z nikim tematu, ból nie do zniesienia. I tak nikt nie zrozumie. Psychoterapia, na której te drzwi do bólu zamknięte – człowiek robot.

Nikt nie domyśla się co czuje, przecież się uśmiecham… maska ciąży. Obwiniam się, że nie potrafiłam się z Ciebie cieszyć. Czekałam na Ciebie, na Was oboje. Jak na nikogo innego.

Najbardziej boli, że kogoś kocha się nad życie i nie możesz mu tego powiedzieć ani pokazać. Spotkamy się tam na górze . Wtedy Mama opowie Wam jak na Was czekała i jak bardzo Was kocha ❤️❤️❤️❤️

Autor: Doti

11 lat starań, mąż ma raka, poronienie – moja historia

11 lat starań, nigdy w życiu nie zobaczyłam dwóch kresek na teście. Mąż ma dzieci, ja nie. Mam 40 lat.

moja historia

Niespodziewane dwie grube kreski – potwierdzone beta rosnąca.
U męża wykryto raka, operacja jedna po drugiej, szukanie kolejnego guza. Mąż w szpitalu. Dzisiaj operacja.

Na usg nie mogą znaleźć zarodka a beta rośnie, od wczoraj krwawienie. Hemoglobina masakrycznie niska, Beta rośnie, zwijam die z bólu, w piątek kolejne badania.

Najgorsze jest to, że myślałam, że ta ciąża to znak, że moje życie się jeszcze nie kończy, jednak to gwóźdź.

Autor: Her

Utrata w 9tc – moja historia

Jestem mamą 12 letniego syna i od niedawna mamą niebiańskiego Aniołka. Byłam prawie w 10 tygodniu ciąży, gdy przy okazji rutynowej kontroli okazało się, że serduszko naszego Maleństwa przestało bić… To wszystko wydarzyło się 19.12,wiec chwilę temu.

moja historia

Od razu skierowano mnie na oddział. Na drugi dzień rano podano mi dwie tabletki misoprostolu i to było bardzo trudne dla mnie psychicznie, ale łatwiejsze gdy przypominałam sobie, że moje Dzieciątko przecież i tak już nie żyje…

Potem krwawienie… I to okrutne czekanie na zabieg… Przeprowadzono mi go tego samego dnia wieczorem na bloku operacyjnym, gdyż jestem osobą z niepełnosprawnością. Od urodzenia poruszam się na wózku inwalidzkim.

Zabieg odbył się „bez komplikacji” I około godziny po nim musieliśmy podjąć czy zabieramy „TO” ze sobą czy zostawiamy w szpitalu. Zostawiliśmy. Szczątki naszego maluszka zostały przekazane do zakładu histopatologii, następnie za kilka miesięcy zostaną złożone razem że szczątkami innych Aniołków do zbiorowej mogiły Dzieci Utraconych…

Tamtego dnia w pewnym sensie umarłam… Nie umiem żyć jak dawniej, moje myśli skupiają się tylko i wyłącznie wokół tego by dopilnować by moje Maleństwo spoczęło bezpiecznie, by zrobić wszystko by zachować Jego pamięć i godność…

Wciąż również kłębią się myśli, że zawiodłam, co zrobiłam nie tak itd… Pojawiły się również myśli, że żałuję że nie zabraliśmy dzieciątka ze szpitala, ale to była najlepsza decyzja na tamten moment.

Najbardziej boli żal, że nigdy nie dowiemy się czy to był chłopiec czy dziewczynka… Choć ja czuje, ze to była moja maleńka Zosia… Wykonaliśmy badania genetyczne określające płeć i moja intuicja mnie nie zawiodła… To była Zosia.

Autor: Anna