Moja historia – „Tęczowe dziecko”

Witam.

Moja historia jest poniekąd smutna, ale szczęście w nieszczęściu kończy się szczęśliwie. Mam córkę z pierwszej książkowej ciąży. Trochę nam zeszło z planowaniem kolejnej ciąży, ze względu na sytuację finansową. Zaszłam w ciążę z córką, jeszcze w trakcie nauki w technikum. Nie skończyłam go, dlatego że zajęłam się wychowywaniem córki, mój wtedy partner sam pracował na utrzymanie nas i opłacenie kredytu i rachunków, do tego wynajmowaliśmy małą kawalerkę. Później poszłam do pracy i po ok 1.5 roku zobaczyłam upragnione 2 kreski na teście.

tęczowe dziecko

Nasza córka była szczęśliwa, że w końcu będzie miała rodzeństwo. To był chłopczyk. Cała ciąża przebiegała książkowo, wszystkie wyniki były poprawne. We wtorek miałam wizytę i było wszystko w porządku.

A piątek.. .

Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, był to 1 dzień po planowanym terminie porodu. Od samego rana było wszystko dobrze, wyczuwałam ruchy synka. Po południu zaczął boleć mnie brzuch, poszłam do toalety i wtedy odeszły mi wody. Niestety były brązowe. Szybko pojechałam do szpitala, zrobili mi USG i okazało się, że serduszko mojego synka nie bije.

Świat mi się zawalił, byłam w takim szoku, że nawet nie wiedziałam co się dzieje, nie potrafiłam płakać, byłam jakby w amoku. Nie wiedziałam co teraz powiem mężowi, córce, rodzicom.. Najgorsze było przede mną, kiedy musiałam urodzić mojego martwego synka. Po porodzie dostaliśmy aż i tylko 2 h na pożegnanie się. To były najpiękniejsze a zarazem najsmutniejsze 2h mojego życia. Trzymałam w ramionach mojego synka, który na dniach miał obrócić nasz świat do góry nogami, tymczasem trzymałam go zimnego, martwego.

W tym momencie coś we mnie pękło, mój świat się rozsypał. Nie potrafiłam się z nim rozstać, kiedy pielęgniarka przyszła go nam zabrać. Wtedy niestety widzieliśmy go po raz ostatni. Ze względu na covida nie mogliśmy się z nim pożegnać, ciało naszego synka było zawinięte w czarną folie, nawet ubranka pan z zakładu pogrzebowego mógł tylko położyć na worku.

Miała zostać przeprowadzona sekcja zwłok, ale niestety tak nam pokręcili w szpitalu, że się nie odbyła, bo Pani ordynator twierdziła że się nie zgodziliśmy, mimo że pytano nas po porodzie kilka razy o to i mówiliśmy, że chcemy. Przyczyny śmierci naszego synka nie znamy do dziś. (Lekarz do którego chodziłam w ciąży, pracował w tym szpitalu, więc podejrzewamy że dlatego.) Byłam załamana, ale bardzo pragnęłam rodzeństwa dla córeczki, która również nie mogła sobie poradzić z tą tragedią.

2 miesiące po tym wydarzeniu zaszłam w kolejną ciążę, również bezproblemową. 2 tygodnie przed terminem urodził się nasz tęczowy synek. Tamta strata bardzo nas dotknęła, ale staram się tłumaczyć to sobie w taki sposób, że po prostu tak musiało być... Nie mam innego wytłumaczenia, a to daje mi siłę i wiarę w to, że musimy coś stracić, żeby docenić to co mamy.

Strata naszego synka bolała jak jeszcze nic nigdy i załamała nas totalnie, ale z drugiej strony mamy drugiego synka, który jest dla nas całym światem. Niestety nie było nam dane mieć pierwszego synka, ale też gdyby nie tamta strata, nie mielibyśmy drugiego. Jakby nie patrzeć na tą sytuację, o pierwszym synku pamiętamy cały czas, chodzimy wspólnie na grób i trzymamy głęboko w sercu, a drugim możemy się cieszyć, mając go przy sobie. Życzę wszystkim rodzicom, których dotknęła ogromna strata, aby się nie poddawali i tulili w ramionach swoje szczęścia.

Autor: Mama


Jeśli Ty również chcesz podzielić się z Nami historią ,,Tęczowego dziecka” prześlij ją na  kontakt@poronilam.pl lub uzupełnij poniższy formularz. 

    Tęczowe dziecko - Podziel się swoją historią

    Wyrażam zgodę na przetwarzanie danych osobowych zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych w związku z przesłaniem historii do publikacji. Podanie danych jest dobrowolne, ale niezbędne do publikacji historii. Zostałem/am poinformowany/a, że przysługuje mi prawo dostępu do swoich danych, możliwości ich poprawiana, żądania zaprzestania ich przetwarzania. Administratorem danych osobowych jest Stowarzyszenie Edukacji Medycznej „ASKLEPIOS” z siedzibą w Katowicach, ul. 1 Maja 9 lok. 8 (kod pocztowy: 40-224) zarejestrowane w Rejestrze Stowarzyszeń, Innych Organizacji Społecznych i Zawodowych, Fundacji Oraz Samodzielnych Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej pod numerem KRS 0000645298, NIP 9542771170. Więcej informacji znajdziesz w naszej polityce prywatności (https://www.poronilam.pl/polityka-prywatnosci/).

    Zapoznałem/am się z polityką prywatności, regulaminem serwisu i są mi znane zasady przetwarzania moich danych osobowych.

    Oświadczam, że posiadam pełne prawa autorskie i pokrewne do przesłanych materiałów. Jednocześnie potwierdzam, że przesyłając materiały do publikacji nie naruszam jakichkolwiek praw osób trzecich (w świetle m. in. art. 270 i 233 KK oraz art. 23 i 4310 KC) i wyrażam zgodę na ich publikację na łamach serwisu Poroniłam.pl.

    * pola obowiązkowe

    Informacja
    Redakcja Poroniłam.pl zastrzega sobie prawo do naniesienia poprawek do przesłanych historii, aby tekst był zgodny z zasadami ortograficznymi i interpunkcyjnymi j. polskiego. Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

    Historia zostanie opublikowana anonimowo. 

    Uwaga! Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.

    Kiedy cała przyroda budziła się do życia – on zgasł

    Jutro mijają dokładnie trzy tygodnie od kiedy usłyszał- Przykro mi, ale ta ciąża się nie rozwija. Mam już trójkę dzieci z książkowych ciąż. Nigdy nie miałam żadnych problemów w ciąży, zawsze dobre wyniki badań. Nie choruję na żadne choroby. Tak było i tym razem. Nic z wykonanych badań nie wskazywało na nieprawidłowości. Męczyły mnie jedynie mdłości i senność, ale dokładnie to samo miałam w trzeciej ciąży.

    wasza historia

    Czwarta ciąża nie była przez nas planowana. Po prostu nas poniosło. Mimo wszystko uznaliśmy, że sami byśmy się nie zdecydowali i cieszyliśmy się, że tak właśnie wyszło. Z racji tego, że ciąża nie była planowana, a do końca roku szkolnego zostało już niewiele czasu to stwierdziłam, że nie będę szła na L4. Jestem nauczycielką w przedszkolu.

    Nadchodziła wiosna, a dzieci w grupie już przestały chorować. Stwierdziłam, że te trzy miesiące dociągnę grupę do końca. Wszystko co planowaliśmy układało się idealnie. Ponieważ to już czwarta ciąża, to mój brzuszek stał się szybciej wypukły, niż w pierwszej ciąży. Oczywiście dla niewtajemniczonych nic nie było widoczne, ale moje stare spodnie już się nie dopinały. Zamówiłam więc spodnie z gumką w pasie, nie takie typowo ciążowe, ale równie wygodne jak dresowe.

    Nadchodził dzień wizyty. To był 11 tydzień ciąży. Oczekiwałam jej z niecierpliwością i ekscytacją. Już zastanawiałam się na kiedy dostanę termin na badania prenatalne. Kiedy będzie już widać płeć. Moja mama śmiała się, że będzie chłopczyk – Filip. Bo zaskoczył nas wszystkich jak przysłowiowy Filip z konopi. Dzień przed wizytą, po powrocie z pracy i zjedzeniu obiadu ucięłam sobie standardową drzemkę. Nie trwała ona jednak długo, bo miałam cały czas w głowie, ze jutro po pracy czeka mnie wyczekiwana wizyta, w związku z tym przydało by się ogarnąć dom i zrobić zakupy, bo jutro na pewno nie będzie na to czasu.

    Kiedy zrobiłam wszystko, co trzeba w domu, wybrałam się na zakupy. Wszystko było by jak zawsze, oprócz jednego dosyć zauważalnego elementu. Kiedy wybierałam przekąski do pracy, poczułam perfumy kobiety obok. Wtedy po raz pierwszy mnie nie zemdliło. Do tej pory zapachy działały na mnie bardzo drażniąco. Nawet zapach świeżego prania przyprawiał mnie o mdłości, a co dopiero silny zapach perfum. Tym razem czułam po prostu ich zapach, tak normalnie. Nie uznałam tego za niepokojący objaw. Po prostu w ciąży już tak jest, że kończy się pewien etap, a zaczyna następny.

    To przecież był już 11 tydzień. Za chwilkę mieliśmy wkroczyć w drugi trymestr, ten już bardziej bezpieczny. Pomyślałam, że za chwilę na pewno przyjdą inne dolegliwości, ale jestem już coraz bliżej, żeby poczuć pierwsze kopniaki mojego maluszka. Wreszcie nadszedł ten upragniony dzień. Po pracy zjadłam obiad, apetyt jak zawsze mi dopisywał. Odświeżyłam się i pojechałam na wizytę. W międzyczasie dostałam informację, że moje nowe spodnie czekają już w paczkomacie. Odbiorę je jak będę wracać z wizyty – pomyślałam.

    Po dotarciu na miejsce okazało się, że doktor ma opóźnienie o godzinę. Posiedziałam z 15 minut w poczekali i pielęgniarka zawołała mnie do ważenia, wpisała mi wyniki badań w kartę ciąży i zmierzyła ciśnienie. Okazało się, że w jej opinii jest za wysokie, być może „efekt białego fartucha”. W każdym razie nie martwiłam się niczym, czekałam na wizytę. Każdy zna statystyki i zagrożenia, ale po trzech wzorowych ciążach niczego złego się nie spodziewałam.

    Kiedy nadeszła moja kolej i lekarz zbadał mnie fizycznie, to okazało się, że jednak jeszcze zrobi USG. Położyłam się do badania. Nad moją głową wisiał monitor, który pokazuje pacjentce obraz z USG. Kiedy doktor zaczął wykonywać badanie zobaczyłam malutkiego człowieczka. Miał wszystko na swoim miejscu. Główkę, rączki, nóżki. Brakowało tylko jednego ważnego elementu. Elementu, który był obecny na usg moich wcześniejszych ciąż. Nie było bijącego serca, tego samego które cztery tygodnie wcześniej, na pierwszej wizycie biło jak dzwon.

    Czułam za to dokładnie, jak moje serce zaczyna pękać na pół. Przykro mi, ale ta ciąża się nie rozwija….dalej pamiętam już tylko ból. Taki potężny rozrywający ból od środka i wielką pustkę. Do tamtego dnia nie wiedziałam nawet, że można ją czuć tak realnie. Musiałam jeszcze wrócić do domu, odebrać te spodnie i zmierzyć się z rzeczywistością. Tak naprawdę nie przestawałam płakać. Aż sama byłam zdziwiona, że jeden człowiek potrafi wylać tyle łez, dzień za dniem.

    Na drugi dzień udałam się ze skierowaniem do szpitala. Miałam szczęście. W naszym szpitalu opieka dla kobiet po poronieniu jest wzorowa. Wszystko dokładnie zostało mi wyjaśnione. Dostałam osobną salę, z dala od innych kobiet. Mąż mógł przy mnie być. Nawet pielęgniarka pomogła mi wypełnić wszystkie oświadczenia, wybrać najlepsze dla mnie opcje. O 11 dostałam cztery globulki dopochwowe. Zaczęło się delikatne pobolewanie brzucha jak na miesiączkę. Po czterech godzinach następna dawka, kolejne cztery globulki.

    Ból zaczynał mi dokuczać tak bardzo, że zdecydowałam się na leki przeciwbólowe. Kiedy zaczęły działać położyłam się na łóżku i postanowiłam odpocząć. Mój mąż akurat wyszedł ode mnie ze szpitala i pojechał do domu, do naszych dzieci przyszykować im kolacje. Dokładnie 28.04.2022roku o godzinie 18.37 poczułam jakby coś ze mnie wyleciało. Wzięłam naczynie, do którego kazano mi zbierać wszystko co ze mnie wyleci i poszłam do łazienki.

    Wtedy go zobaczyłam. Malutki taki, że zmieściła bym go w jednej dłoni. Leżał z rączką przy główce jakby spał. Miniaturka człowieka. Wiadomo, znacznie różniący się od zwykłego noworodka, nie tylko wielkością, ale nikt nie był by w stanie pomylić go z czymś innym. Między jego maleńkimi nóżkami była wyraźna kreseczka. Chłopczyk, ale nie byłam pewna czy to umysł płata mi figle. Nie wsadziłam go do naczynia, bo ciągle byliśmy razem. Łożysko wciąż znajdowało się we mnie, łączyła nas już tylko pępowina. Nie byliśmy już jednością, ja i mój brzuszek – tak pieszczotliwie zwracałam się do niego.

    Nie widziałam co robić, wiec zadzwoniłam dzwonkiem po pielęgniarkę. Ona kazała mi się położyć na łóżku i przeć. To nie jest takie samo parcie jak podczas porodu, kiedy ma się skurcze, ale robiłam co z moich sił. W pewnym momencie usłyszałam, że wyszło chyba wszystko. Pielęgniarka wraz z koleżanką dokładnie go obejrzały. Chłopak, stwierdziły zgodnie. Zabrały go, a mi pozwoliły wziąć prysznic.

    Czy po wszystkim było lżej? Dla mnie nie było. Nie było go już ze mną, nie było go we mnie. To wszystko stało się takie realne. Część mnie umarła w dniu, w którym przestało bić jego serce. Po 30 minutach pielęgniarka wróciła. Miała zawiniątko w rękach, podniosła kocyk a tam był on, w malutkim białym wełnianym beciku z niebieską kokardką. Powiedziała że starała się wybrać najładniejszy, że tak go pochowają, to ważne żeby Pani wiedziała. Miała rację. Dzięki temu wiem, ze mój synek nie został potraktowany jak odpad medyczny. Zostanie pochowany z godnością.

    Zdecydowaliśmy się na pochówek w zbiorowej mogile dzieci martwo urodzonych. Pochowek ma się odbyć pod koniec czerwca. Mogiła znajduje się w naszym mieście na cmentarzu komunalnym. Aktualnie korzystam ze skróconego urlopu macierzyńskiego. Staram się ułożyć sobie życie na nowo. Nauczyć się żyć z tym bólem.

    Mam ogromne wsparcie męża i przyjaciółki,  która również przeżyła stratę. Inni chyba nie rozumieją. Bolą te słabe teksty w stylu: „lepiej teraz, niż później”, „tak musiało być”. Nie musiało, ale stało się. Najbardziej bolało po wyjściu ze szpitala, kiedy po przymrozkach i nagłym ataku zimy w święta Wielkanocne cała przyroda zaczynała się budzić do życia. Nagle wyszło słońce, rośliny zaczęły kwitnąć, wszystko zaczynało żyć, tylko nie on.

    Nie miałam łyżeczkowania. Bardzo ładnie się oczyściłam. Jestem już po wizycie kontrolnej. Czekam jeszcze tylko na wynik histopatologiczny, ale mój lekarz mówi, że wszystko powinno być dobrze. Nie robiliśmy badań genetycznych, ponieważ wszyscy lekarze zgodnie uznali ze to wada losowa. Co będzie dalej? Mam nadzieję, że kiedyś przyjdzie czas, że opowiem wam historię o moim tęczowym dziecku. Filipek – bo właśnie takie dostał imię, już zawsze będzie częścią naszej rodziny.

    Boli tylko, że nigdy nie będzie mi dane potrzymać go za rączkę, podmuchać stłuczonego kolana, przeżywać jego pierwszego występu w przedszkolu. Patrząc na moje dzieci już zawsze będę zastanawiać się jaki by był, które cechy mieli by wspólne.

    Autor: Magda

    Historia „Tęczowe dziecko” – Młoda mama

    Miałam 19 lat jak zaszłam w ciążę z moim partnerem. Nie miałam pracy, dopiero co po szkole. Bałam się jak dobrze poradzę sobie jako młoda mama, pomagałam przy rodzeństwie, ale to co innego niż mieć własne dziecko.

    wasza historia

    Niedługo później wizyta u ginekolog, ciąża potwierdzona wszystko ok, niestety do czasu. W 22 tc czułam jak co raz się ze mnie coś sączy dzień później pojawiły się różowe plamienia. Od razu do lekarza a tam na szpital. W karcie wpisano zagrożenie poronieniem.

    Po badaniach okazało się że mam 4cm rozwarcie i widać pęcherzyk. 4 cm w 22tc to za wcześnie. Podjęto natychmiastową decyzję o założeniu szwu ratunkowego. Po zabiegu wszystko się udało, miało być już pięknie. Niestety odeszły mi wody.

    Zadzwoniłam tylko do partnera by się wrócił, gdy tylko opuścił oddział, Ze to już koniec. Zdjęto mi szew i zabrano na porodówkę, musiałam urodzić dziecko wiedząc, że urodzę martwe. 7 godzin się męczyłam.
    Po wszystkim łyżeczkowanie, transfuzja i dochodzenie do siebie.

    Niedługo później staraliśmy się znowu, udało się, ciąża potwierdzona u już innego lekarza. Po historii z pierwszą ciąża kierował mnie na dodatkowe badania, po których okazało się że cierpię na niewydolność szyjki i że jeśli nie założymy szwu wcześniej, spotka mnie to samo. Oprócz tego przypałętała się do mnie immunizacja typu E po transfuzji, miałam ciągle infekcje, cała ciąża na luteinie 100,magnezie,acardzie.

    Było ciężko, ale udało się. W 22tc założony szew na jeszcze zamkniętej szyjce, 2 tygodnie w szpitalu, reszta ciąży oszczędnie i przez cesarskie cięcie. Już wtedy z mężem powitaliśmy na świecie 15.10.19 naszą tęczowa córeczkę, która dziś ma 2,5 roku i rodzeństwo w drodze. I wiem, że kolejna ciąża to będzie kolejny strach, nerwy i walka, ale warta tej małej istotki która przychodzi na start.

    Nie poddawajcie się kobietki i pamiętajcie o super lekarzach, który nie zlekceważy waszych obaw i problemów.

    Autor: Paulina

    Historia „Tęczowe dziecko” – Mimo wszystko, udało się.

    Moja historia zaczęła się tak, że nigdy nie pomyślałabym że będę miała problem w powiększeniu rodziny. Pierwsze dziecko urodziłam mając 20 lat. Wpadłam z chłopakiem, który nas zostawił, cała ciąża nerwów, stresu i płaczu. Urodziłam przez cc o czasie, bez większych komplikacji.

    wasza historia

    Po latach, kiedy już byłam mężatką byłam pewna, że posiadanie kolejnego potomka to chwila, moment. Starania przez rok czasu nie przynosiły żadnego efektu.
    Po roku skorzystałam z pomocy refleksologa, mimo że w żadne efekty nie wierzyłam.
    Miesiąc później byłam w ciąży.

    Ścięło mnie z nóg już w pierwszych tygodniach, zupełnie inaczej niż w 1 ciąży. Usg – Bliźnięta. Radość była przeogromna. Kilka tygodni później na usg jeden płód. Obumarcie. Przetrwał silniejszy. Zdarza się, ale jak by tego było mało, ten silniejszy płód nie jest zdrowy. Lekarz mówi o przepuklinie, o wytrzewieniu a ja nie rozumiem ani słowa. Kończy usg i każe iść do domu, modlić się o cud. Po tych słowach łamie mnie od środka, ale przecież to nie możliwe.

    Przepłakałam noc, rano już byłam u najlepszego lekarza w mieście. USG pokazuje wytrzewienie, będzie dobrze! Operujemy i wraca do zdrowia. O ile test podwójny, będzie ok – na szczęście był.
    Tak też było, ciąża była ciężka, emocjonalna i trudna do zaakceptowania w otoczeniu.

    Udało się w 35tc urodziła się nam wojowniczka, operowana i po miesiącu w pełni sił.
    Zawsze chcieliśmy mieć dużą rodzinę, tak więc rok później znowu postanowiliśmy się starać o ostatnie 3 dziecko. Udało się od razu.

    W 6 tc biło serduszko, w 8 pierwsze plamienia. Wyśmiali mnie w szpitalu ” Dwójkę dzieci ma i nie wie, że takie plamienia się zdążają „. Diagnoza krwiak w macicy, nakaz leżenia
    Tak też było, leżałam i błagałam, żeby się poprawiło. Koniec 11 tc czuje, że coś jest nie tak, moje piersi przestają boleć, nie mam mdłości, czuje się tak nie ciążowo.

    Izba przyjęć i słowa, których nigdy nie zapomnie. Serce nie bije, dziecko już nie żyje. Świat się zawalił. Czekały nam mnie w domu starsze dzieci, każdy mówił, że tym się cieszyć,  ale to nie tak. Moje dziecko umiera, dlaczego nikt tego nie rozumie?

    Tabletki poranne i powrót do domu. Ból przeogromny, a jednak nie obyło się bez podwójnego łyżeczkowania.
    Koszmar psychiczny trwał u mnie prawie 2 lata. W tym czasie straciłam kolejną ciążę w 7tc, która tylko utwierdziła mnie w tym, że nigdy więcej się nie uda.

    Przeprowadziliśmy się, dostałam fajną pracę. Miałam zaczynać w połowie grudnia, ale się zatrułam. Parę dni później moje zatrucie okazało się być ciążą. Od razu dostałam zakaz pracy, pierwsze tygodnie leżałam i byłam obstawiona lekami. Pierwsze prenatalne -.przepuklina pępkowa. No przecież to niemożliwe, jakim cudem tyle nieszczęść na jedną rodzinę!?

    Przygotowania psychiczne do tego co było z córką i nagle w 14 tc USG kontrolne i brak przepukliny.
    Ciąża była ciężka, ryzykowna i tak naprawdę do końca w strachu czy się uda.
    Dobiliśmy do 3 prenatalnych i zrobiło się lżej.
    Urodziłam w 34tc, akcja zaczęła się nagle, ale skończyło się na cc.
    Kamień z serca, udało się.

    Nasz maleńki bobas wypełnił pustkę po stracie. Tego dnia poczułam jak serce skleja się z powrotem w całość.
    Niestety nasza radość trwała 2.5 miesiąca. Pierwsze szczepienie przyniosło silny nop i mikro udar mózgu. Utrata wzroku z dnia na dzień, niedowład ciała.
    Nikomu nie życzę takich przeżyć.

    Dziś minęło najgorsze, wzrok wrócił, ciało nabiera sił. Rehabilitacje stały się naszym drugim domem, ale widząc efekty jestem szczęśliwa.
    Mam upragnione skarby przy sobie i anioły w niebie. Wiem, że czuwały i czuwają nad naszym maleństwem kiedy najbardziej tego potrzebował.

    Życzę każdej mamie cudu, tęczowego cudu.

    Autor: Mama Ania

    Historia „Tęczowe dziecko” – Tęczowy Pierworodny

    Już jako młoda dziewczyna marzyłam o dużej rodzinie. Gdy poznałam drugiego takiego wariata to po roku znajomości byłam w upragnionej ciąży.
    Bardzo się oboje cieszyliśmy. Pierwsza wizyta u lekarza, wszystko jak należy. Ciąża potwierdzona, radość. Druga wizyta usłyszałam bicie serca. Na trzecią poszliśmy razem, żeby chłopak też posłuchał. Ale niestety serduszko już nie biło. Był to 14 tc a maluszek wyglądał na 12 tc. 

    tęczowe dziecko historia

    Dostałam skierowanie do szpitala. Nie chciałam wcale tam iść. Było mi smutno. Wszystko obojętne. Nie czułam od nikogo wsparcia. Nawet nie wiedziałam, że mam prawo do pochówku. Nikt nic nie tłumaczył. Tak czasem się dzieje i to wszystko co usłyszałam od lekarza.

    Nic już nie było takie samo. Ale życie toczyło się dalej. Partner spełnił inne moje marzenie. Przygarnęliśmy kotka. Kicia dawała nam dużo radości i czekaliśmy 3 miesiące, żeby znów się starać o maluszka. I szybko zobaczyłam kolejny raz dwie kreski na teście. Ja się cieszyłam bardzo, partner już mniej. Ciąża rozwijała się prawidłowo. Przebrnęliśmy nawet 14 tydzień. Czułam się w 7 niebie jak brzuszek już był duży. Liczyłam kopniaki, śpiewałam do niego.

    Założyłam nawet dzienniczek ciąży. Coś jak pamiętnik.
    Wszystko tym razem szło świetnie. Poznaliśmy płeć, wymyśliliśmy imię i czekaliśmy niecierpliwie. Na końcówce ciąży mama się bała, jak ja takie małe chuchro przejdę poród. Ja natomiast nie mogłam się go doczekać.

    Wszystkie te nowe doświadczenia były cudowne. Synek urodził się 15.10.2013 o 18:50. Śmialiśmy się, że chciał zdążyć na dobranockę.
    Dziękowałam Bogu i jemu, że zechciał mnie za mamę, że mogę tak o sobie mówić.

    Mimo tych radości czasem dopadały mnie smutki, że nie ma z nami tego pierwszego dzieciątka. Zaczęłam szukać różnych grup, informacji. I odkryłam, że jest obchodzony Dzień Dziecka Utraconego i to właśnie 15.10.

    Teraz myślę, że ta data narodzin „Tęczowego Pierworodnego” nie jest przypadkowa. Myślę, że to znak od naszej duszyczki, że jest z nami.
    Warto mimo łez patrzeć na życie przez Słońce, bo to ono sprawia, że w kropach widać tęczę.

    Pozdrawiam serdecznie.

    Autor: Adrianna