18 – historia o poronieniu

Po kilkunastu latach zaszłam w trzecią ciążę. Na początku pojechałam do swojej ginekolog gdzie mnie prowadziła 14 lat. Byłam u niej z jedną i drugą ciążą, było ok – nawet po ciążach.

Poszłam po kilku latach do niej i mówię o objawach, że czuje niepokój. No i czuje, że jestem w ciąży.  Tak czułam w drugiej ciąży, że to dziecko że jestem w ciąży. Ona do mnie, że nic nie widzi tylko torbiel dużą i da mi tabletki, żeby miesiączkę wywołać.

18-historia o poronieniu

Jak po tabletkach się nie uda za kilka dni –  to szpital. Tak mnie nastraszyła, ale dalej czułam objawy ciąży.  Czułam się źle, nerwowa, wszystko mnie drażniło – mały drobiazg. Wzięłam tabletkę, bo jak mój lekarz powiedział,  ja wiem lepiej ja jestem lekarzem.

Poszłam do koleżanki, ona mi doradziła nie bierz leków, idź do kolejnego lekarza i zrób test. Moja rodzina nie wiedziała o wizycie i moich podejrzeniach. Mąż ani córki. Chciałam im powiedzieć jak będzie to pewne i pokazać USG.

Zrobiłam testy – pozytywne, druga kreska blada. Poszłam do szpitala do innego lekarza i mówię o swoich objawach, mówię że nowa jestem a on że na USG nic nie widzi, ale da mi na betę, na badanie krwi i wyznaczył termin wizyty.

Ja czułam się coraz gorzej, coraz gorzej nerwowa, wzięłam dwie tabletki jak kazała ginekolog. Pewnego dnia rano poszłam do łazienki, okropny ból, zaczęłam krwawić doszło do poronienia. W tym momencie mąż wyszedł do łazienki, bo długo nie wracałam, widział moje łzy, minę i zapytał co się stało.

Wszystko mu opowiedziałam załamał się jak i ja. Chciałam im zrobić niespodziankę, nie udało się. Dzień przed wizytą poroniłam, pamiętam jak poszłam obojętna na tą wizytę. Lekarz do mnie gratulacje, jednak pani miała rację to ciąża. Zaraz zbadamy, ale dziwi mnie czemu ta lekarka nie rozpoznała pęcherzyka od torbieli.

Tak mnie wkurzył to mu powiedziałam, że dzięki wam, lekarz nie ma co badać, bo poroniłam przez was. To on był w szoku. Minę zgasił i przeprosił. Długo czekałam na wizytę kolejną a mówiłam, że coś jest nie tak, że czuje to. To olali.

Sprawdził i powiedział, że po pół roku mogę się starać znów i tylko tyle i do tej pory nic. Nawet zero badań. A my do dziś nie możemy się z tym pogodzić. Chciałam rodzinie zrobić niespodziankę i zrobiłam, że do dziś nie potrafimy z utratą sobie poradzić.

Ja mój mąż i moje córki. Do dziś nie możemy patrzeć jak inne rodziny cieszą się z ciąży, narodzin.  Ból pozostał na zawsze.

Autor: Wera

Pierwsza ciąża – historia o stracie

To była moja pierwsza ciąża. Nie planowałam jej, chociaż z narzeczonym wiedzieliśmy, że prędzej czy później 'wpadniemy’. Gdy zobaczyłam dwie kreski na teście. Szczerze mówiąc byłam załamana, nie chciałam dziecka teraz, w tym momencie…

Pierwsza ciąża - historia o stracie

Mój narzeczony był szczęśliwy, powtarzał, ze przecież damy radę. Po pierwszym USG pokochałam je, widziałam bijące serduszko. Ciąża była wzorowa, książkowa. Miałam lekkie nudności, byłam senna, ale ogólne samopoczucie pozwalało mi pracować.

W pracy mój przełożony okazał się człowiekiem wyrozumiałym, kazał niczym się nie przejmować. Z kolei moi podwładni urządzili mi piekło. W domu, w pracy miałam strasznie nerwową atmosferę. Niby nie brałam niczego do siebie, ale chyba jednak w jakiś sposób mnie to uwierało.

Nadszedł dzień kolejnej wizyty u lekarza – byłam w 13 tygodniu ciąży. Mój świat się zawalił – serduszko przestało bić jakieś 2-3 dni przed wizytą kontrolną. Właśnie wtedy, gdy pokochałam tą małą istotkę.

Mój lekarz wykazał się ogromną empatią, mówił spokojnie, złapał za rękę, próbował pocieszyć. Nie pamiętam co mówił, co tłumaczył, nie wiem jak wróciłam do domu. Płakałam całą drogę, do domu wróciłam już opanowana.

Na drugi dzień rano zgłosiłam się do szpitala, kilka godzin czekania, tabletki dostałam już przed przyjęciem na oddział (mój lekarz prowadzący zobaczył, ze nadal czekam i wziął mnie szybciej). Powiedział, że prawdopodobnie i tak skończy się to zabiegiem, ale póki co mam czekać i wołać pielęgniarkę gdyby coś się zaczęło dziać.

Przyjęcie na oddział odbyło się jakieś 4 godziny po aplikacji tabletek. Przepełniony oddział, pielęgniarki i położne miały pełne ręce roboty. Nikt mi nie wytłumaczył jak to będzie wyglądać, dlaczego po tylko godzinach nic się nie dzieje.

Po 1 w nocy (jakieś 16 godzin po tabletkach) odeszły mi wody, zawołałam położne, a one przyniosły mi rękawiczki i kubeczek, żebym zbierała to co będzie ze mnie wychodzić. Byłam załamana, w szoku, że mam swoje dziecko zbierać, włożyć do kubeczka.

Dopiero gdy uświadomiłam je, który to tydzień ciąży spojrzały na siebie i kazały wołać jak coś więcej zacznie się dziać. W łazience dostałam krwotoku, dopiero wtedy zaczęto się mną zajmować.

Urodziłam mojego aniołka na łóżku. Dokładnie nie pamiętam co się działo, nie czułam bólu, usłyszałam tylko zdanie „ono cały czas wisi”. Szybkie badanie i zabieg. Obudziłam się pusta, samotna.

Wydaje mi się, że trzymałam się dobrze, zablokowałam emocje i potrafiłam normalnie rozmawiać. W piątek straciłam mojego Aniołka, w sobotę wyszłam do ludzi a w poniedziałek wróciłam do pracy.

W środku cierpię, a wszyscy myślą, że uporałam się z tym. Gdy widzę szczęśliwe koleżanki z pracy, które cieszą się, że jednak cały czas będę pracować jest mi ciężko, bardzo ciężko.

Dopiero teraz (2 tygodnie po stracie) emocje zaczynają się wydostawać ze mnie, nie jestem w stanie ich tłumic. Tęsknię za nim, obwiniam się.

Mój partner jest ogromnym wsparciem, wszystko cierpliwie znosi. Nie mam pretensji do pielęgniarek, położnych o opiekę. Tylko dlaczego nikt mi nie powiedział, że to będzie odbywać się jak normalny poród.. Że będę musiała rodzic z myślą, że on już nie żyje, że nie zostanie ze mną, ze w nowym domu nie będę szykować pokoiku.

Nie radzę sobie z tym wszystkim.

Autor: Kat.

 

Kochamy ciebie nasz aniołku – historia po stracie

Chciałam się podzielić moją historią, krótka ale jakże bardzo zapadająca w naszą pamięć. Byłam przeziębiona, okres się spóźniał. Myślałam, że to przez przeziębienie, bo nie wierzyłam w to że jestem w ciąży, pomimo że już mam córkę.

Kochany Aniołek - historia o stracie...

Bardzo chciałam drugie dziecko, patrzyłam na wózki, mamy z brzuszkami, na maluszki które się rodzą. Zrobiłam test wyszły dwie piękne czerwone krechy i co? Szczęśliwi – umówiliśmy się do lekarza poszukaliśmy bardzo dobrego.

Okazało się, że jest ciąża – 5 tydzień.  Radość, szczęście było ogromne, mdłości również. Dziś wiem, że do przeżycia. Na następnym USG był widoczny zarodek i za 2 tygodnie nasze serduszko, które bardzo wolno pukało ale było.

Lekarz już wtedy postawił znak zapytania, ale my żyliśmy nadzieją że się rozbuja i będzie biło jak dzwon. Niestety po 10 dniach kolejna wizyta i chyba najgorsza, lekarz stwierdził że nie widzi serduszka.

Dziś jadę do szpitala potwierdzić, ale postanowiłam, że jeżeli jest taka opcja to wole poronić w zaciszu domowym. Znam siebie i wiem, że to jest dla mnie najlepsza opcja, serce pękło mi na pół.

Najgorsze jest rano przebudzenie i świadomość, że to już koniec naszej przygody. Nasz aniołek choć krótko,  pozostanie w naszych sercach na zawsze. Córka też się pożegnała,  wierze że kiedyś nam się uda jeszcze, ale strata boli potwornie.

Już nie płacze, chyba nie mam czym,  najgorsze że nie mogę znaleźć sobie miejsca, mdłości ustają, piersi przestają boleć, ale teraz co boli najbardziej to serce.

Wiem, że czas leczy rany, że przyjdzie dzień,  kiedy będzie łatwiej. Nie pytam kiedy. Kochamy ciebie nasz aniołku…Mama tata i siostrzyczka

Autor: mama Karolina

Poroniłam w domu i co dalej?

Poronienie w domu dotyczy przede wszystkim strat w pierwszych tygodniach ciąży. Co robić, jeśli do niego dojdzie lub gdy istnieje takie podejrzenie? Czy trzeba zgłosić się do szpitala? Czy przysługują Ci prawa po poronieniu (pochowanie dziecka, rejestracja w Urzędzie Stanu Cywilnego, urlop macierzyński 56 dni, zasiłek pogrzebowy 4000 złotych)?

poroniłam w domu i co dalej, poroniłam w domu, poronienie w domu Czytaj dalej

Nie tak miało być… historia o stracie

Nie tak miało być…

Bóg miał jednak inne plany. Druga ciąża, planowana. Wyczekiwany braciszek. Całowanie i przytulnie brzuszka przez nasze dziecko, rozmowy z braciszkiem, wybrane imię, decydowanie gdzie będzie łóżeczko, ubranka, co trzeba kupić, odliczanie do jego narodzin – opiekuńczy, kochający starszy brat. Idealnie.

Nie tak miało być...

Kolejna wizyta kontrolna, 18 tydzień, świat – rozpada się. USG i słowa lekarza „mamy problem, dziecko się nie rozwija, jest obrzęk, czasem się tak zdarza, serce nie bije”.

Szok, przecież wszystko było dobrze, jak to możliwe, co się dzieje. Milion myśli w tym: jak powiedzieć dziecku, że braciszek jest w Niebie. Szpital, farmakologiczna indukcja poronienia, łyżeczkowanie, rozpacz, płacz, milion myśli dlaczego ja, co zrobiłam, czemu nie uchroniłam naszego dzieciątka.

Całkowite rozdarcie, załamanie. Pochowaliśmy nasze Dzieciątko. Teraz dziennie odwiedzamy go na cmentarzu, nie tak miało to wyglądać.

Minęły 3 tygodnie a ja dalej zadaje sobie pytanie dlaczego ja, co zrobiłam. Dzięki wsparciu męża, który wszystkim się zajął „formalności w szpitalu, pogrzeb, praca, dom, ciężkie rozmowy przeprowadzone z dzieckiem”, mojego dziecka i rodziców jakoś funkcjonuje.

Patrząc na moje dziecko zadaje sobie pytanie jak wyglądałby nasz Aniołek. Gdy płaczę to dziecko mi mówi: nie płacz, to nie twoja wina, on patrzy na nas z nieba i nami się teraz opiekuje.

Pan Jezus potrzebował takiego fajnego Aniołka, babcia się nim opiekuje, pewnie ma dużo kolegów. Mam swojego Aniołka w Niebie.

Autor: Mama dwójki dzieci