Ogromny ból – historia kobiet po poronieniu

Mam 28 lat. Poznałam w końcu mężczyznę swojego życia. Do szczęścia jakie mnie spotkało brakowało tylko dziecka. Decyzja była szybka. Mega zakochani ludzie marzyli o rodzinie.

historia poronienia

Dwie kreski na teście ciążowym doprowadziły mnie do łez szczęścia

Starania o potomstwo było łatwe i przyjemne. Udało mi się w 2 miesiące zajść w ciążę. Dwie kreski na teście ciążowym doprowadziły mnie do łez szczęścia. Nie idzie tego opisać słowami. Byłam tak szczęśliwa ze test zostawiłam na pamiątkę a wszystkie zdjęcia USG wklejałam do albumu. Piękny czas. Marzyłam, rozmyślałam. Nie wiedziałam, że mnie to spotka. Zaczęłam plamić, ale mój ginekolog twierdził, że to się zdarza.

To był czwartek – usłyszałam bicie serduszka…

W sobotę zaczęłam krwawić. Krwawić tak jakbym dostała okres – koszmar. Na wizycie usłyszałam, że ciąża obumarła. Ja nie wiem, że takie rzeczy się zdarzają. Ciężko było i nadal jest. Dodam, że paskudnie się czuje, bo mój ukochany ma już córkę z poprzedniego związku i to mnie chyba bardzo dobija. Dodatkowo  nie ma dnia, bym sobie nie zadawała pytania: „Dlaczego mnie to spotkało?”, „Co zrobiłam nie tak?”. W szpitalu czekało mnie jeszcze łyżeczkowanie. Ne znam nawet płci. Obwiniam się i cierpię. Nie znam lekarstwa na ten ból…

Auto: Koniczynka

Jestem słaba – wzruszająca historia po poronieniu

Mam kilka koleżanek, które poroniły. Jak bardzo ich nie potrafiłam zrozumieć, wiem dopiero dziś. Nigdy też nie pomyślałam, że to może mnie spotkać. Nigdy.

Jestem słaba.

Staraliśmy się o to dziecko prawie 10 lat. Już dawno zdaliśmy się na los – uda się, to się uda; nie, to trudno, widać nie było nam pisane. Zwłaszcza, że mieliśmy już w domu dwoje, dużych dzieci.

Kiedy spóźnił mi się okres, od razu wiedziałam, że to ciąża, mimo że tyle lat tego pragnęłam i zawsze okazywało się, że niestety nie. Byłam spokojna. Niestety ten spokój trwał tylko chwilę. Od momentu zrobienia testu, nie opuszczało mnie przekonanie, że coś jednak jest nie tak.

Miałam za sobą dwie ciąże, pamiętam jak się czułam, a teraz… Tłumaczyłam sobie, że każda ciąża jest inna, że są kobiety, które mają bardzo mało ciążowych dolegliwości, niektóre prawie wcale. Zaklinanie rzeczywistości.

Pierwsza wyczekana wizyta u lekarza wykazała, że ciąża prawdopodobnie jest młodsza niż myśleliśmy i musimy jeszcze poczekać, żeby zobaczyć zarodek i tak wyczekiwane serduszko. A ja ciągle czułam gdzieś w środku, że coś złego się dzieje… Nie potrafiłam się cieszyć tą ciążą. Ciągle panicznie się bałam.

Po kilku dniach zauważyłam lekko brązowe upławy. Kontakt z lekarzem, luteina, kontrola za dwa dni. Nie zdążyłam nawet zażyć pierwszej dawki – plamienia zmieniły się w krwawienia. Lekarz: nie mam dla pani dobrych wiadomości. Natura potrafi zaskakiwać, musimy czekać.

Żegnałam się już z moim dzieckiem. Kiedy po kolejnych dwóch dniach pojechałam do szpitala, byłam gotowa na zabieg, chciałam, żeby to cierpienie jak najszybciej się skończyło. Na oddziale okazało się, że pęcherzyk nadal jest, trzeba sprawdzić przyrost bety HCG, potem zdecydujemy. Dało mi to jakiś maleńki cień nadziei…Dwa dni czekania.

Ciągle krwawiłam. Bardzo bolały mnie plecy, trochę brzuch. Po dwóch dniach okazało się, że beta spada, a USG pokazało, że poroniłam pęcherzyk sama. Mimo że nie miałam dużych bóli i dużego krwawienia, wiem kiedy. Po łyżeczkowaniu, wypisano mnie do domu.

Szpital… Leżałam na sali z dwoma dziewczynami czekającymi na poród. Przecież to nie ich wina, że cieszyły się, że za kilka dni zobaczą swoje dzieci, że opowiadają sobie o ubrankach, wózkach, łóżeczkach. Czy na ich miejscu byłabym inna? Dziś pewnie tak.

Ostatniego dnia pobytu w szpitalu, przyszła do mnie jedna położna i powiedziała, że dość niefortunnie położono mnie na tej sali. Niefortunnie. Tak…
Personel był miły, owszem, ale nikt tak naprawdę się mną nie interesował. Byłam sama. Roniłam moje dziecko tak bardzo samotna. Chyba to bolało mnie w tym wszystkim najbardziej. Przez pandemię nawet mój mąż nie mógł przy mnie być. Nie miałam komu i jak się wypłakać, więc nie płakałam.

Wróciłam do domu. Natura jest bezwzględna. Organizm dość szybko wraca do formy. A dusza? Mam wrażenie, że już nigdy nic nie będzie takie samo, że już nigdy nic nie będzie dobrze, że nic nie będzie miało tak naprawdę sensu, znaczenia. Dużo płaczę. Ciągle zadaję sobie pytanie, dlaczego skoro udało mi się w końcu zajść w ciążę, skończyło się tak, jak się skończyło?

Zawsze myślałam, że jestem silna. Wszyscy tak o mnie myśleli. Pewnie nadal myślą. A ja nigdy nie byłam tak słaba! Tak wystawiona na każdy cios. Tak bezradna. Coś we mnie umarło. Wiem, że jeszcze długo będę płakać, ale bardzo chcę wierzyć i że dla mnie zaświeci jeszcze kiedyś słońce, że wiosna przyjdzie.

Autor: Sisi

Wzruszające historie po poronieniu – na zawsze

Mam 38 lat. Dwóch wspaniałych synów 13 i 10 lat. Trzecia ciąża była spełnieniem mojego marzenia od bardzo dawna. Po dwóch latach desperackich starań popadania w paranoję zaszłam w upragniona ciążę. Widząc tą wyczekiwaną fasolkę na USG nic się dla mnie nie liczyło

wpływ poronienia na relację partnerską

Od samego początku wierzyłam, że to będzie dziewczynka  – moja upragniona córka…i może dlatego Bóg mnie ukarał …Bóg ??? A może Matka Natura.w 7 tygodniu zaczęłam plamic wylądowałam w szpitalu po dwóch tygodniach leżenia i tycia z drżącym sercem udałam się na kolejna wizytę USG i …od tego momentu obaw i łez nie ma końca .Na USG usłyszałam ze mam bardzo mało wód płodowych i do kontroli za tydzień.
Środa…..16.10.2019 wyczekiwana wizyta wszystkie badania i czekanie na USG.

Pamiętam tą przerażającą ciszę. Bicie własnego serca i jakieś dziwne uczucie zimna.

Spojrzenie doktora – nigdy nie zapomnę wypowiedzianych słów „Przykro mi ciąża jest martwa”…2 godziny później byłam już w szpitalu. Czekałam na zabieg. Żadnej kobiecie nie życzę przeżyć tego doświadczyć. Położna zaprowadziła mnie na salę zabiegową. Nie pamiętam nic. Tylko przed oczami ten przerażający widok narzędzi …..Boże jakie to straszne uczucie kiedy położna współczującym wzrokiem patrzy na Ciebie, a musi wykonać prace i ułożyć te cholerne narzędzia, które stukając rozrywały mi mozg.

Nie zapomnę nigdy tego momentu zapalonej lampy i moja bezradność i ta straszna cisza….

20 minut tyle około trwało to wszystko
20 minut, które zmieniło na zawsze moje życie…

Autor: M38

Sen….po 10 miesiącach po stracie.

Ściskam Mocno Wszystkich Rodziców dzieci utraconych.

Nasza historia jest dość długa i skomplikowana, ale może komuś pomoże …. Jesteśmy małżeństwem o krótkim stażu, ale wiekowi ( to jest jeszcze dodatkowy gwóźdź do trumny, kiedy traci się kolejne dziecko i nie ma się czasu ani sił na kolejną próbę…).

Sen....po 10 miesiącach po stracie.

W dzień mamy 2020r straciliśmy nasze pierwsze wymarzone dziecko (10 tydzień brak tętna serduszka) szpital, tabletki, poród do metalowej kaczki…szok gdy dziecko jest przyklejone do Ciebie a wokół skrzepy krwi później zabieg. Nie mieliśmy dokładniej wiedzy co należy zrobić po pierwszej stracie tym bardziej, że żaden lekarz nie sugerował żadnych badań po prostu zdarza się…jak to mówią trzeba próbować dalej…

Nie byliśmy gotowi również na pogrzeb we własnym zakresie, ale wiedzieliśmy że chcemy uczestniczyć w pogrzebie który organizuje Mops dla dzieci pozostawionych w szpitalu. Jakie było nasze zdziwienie jak przyszedł wynik histopat.na którym napisano ,, tkanek płodu nie znaleziono,, szok jak to jak ja dziecko widziałam a oni mi go nie zabezpieczyli!

Musieliśmy to przeboleć i dalej żyć mając przeczucie, że mamy w niebie Synka.Po 8 mc udało się znowu zajść w ciążę mając nadzieję że drugi raz będzie szczęśliwy… Niestety USG prenatalne w 12 tygodniu – przezierność karkowa 7mm! + wada serca. Zero szans na donoszenie i urodzenie zdrowego dziecka. Płacz, rozpacz i strach i nie do wierzanie!!!

W 15 tygodniu brak tętna Tym razem byliśmy przygotowani do tego co powinno być zrobione przy pierwszej stracie mając prawie 40 lat…Zrobiliśmy badania genetyczne oraz ustaliliśmy płeć dziecka. Mieliśmy zabezpieczony materiał dziecka .Mając płeć ruszyła cała procedura tzn. karta martwego urodzenia potem rejestracja w USC, urlop macierzyński i szukanie miejsca na cmentarzu oraz organizowanie pogrzebu.

Wiedzieliśmy, że tym razem musimy córeczkę godnie pochować. Nie ma, że boli że tysiące spraw urzędowych, po prostu wiedziałam że musimy mieć swoje miejsce na którym zapalimy znicz.

Z perspektywy czasu i tego co przeżyłam, wiem że każdy rodzic powinien to zrobić… Mając już wszystko prawie załatwione, obudziłam się któregoś dnia z poczuciem winy, że mój synek nie miał tego wszystkiego co będzie miała jego siostra… Ogarnął mnie strach i bol…W związku z tym że minęło 10 miesięcy było to tym bardziej skomplikowane…

Jednak spróbowałam, zadzwoniłam do prosektorium i dowiedziałam się, że są bloczki parafinowe, które mogę wypożyczyć do badania. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy się okazało że to córeczka… Domagała się chyba, żeby nie uważać jej za chłopca…Gdyby nie sen, który miałam nigdy bym nie poznała prawdy o płci…

Mieliśmy dwie córeczki, które chcieliśmy razem pochować. I tu się zaczęło… nikt nie był nam w stanie odpowiedzieć czy po 10 miesiącach od poronienia mamy prawo ubiegać się o kartę martwego urodzenia a później rejestracje dziecka w Urzędzie Cywilnym.

Po wielu udrękach, telefonach, poradach prawnych udało się! Obie dziewczynki są zarejestrowane i razem spoczywają ps.dziękuje Bogu i pierwszej córce za sen, który mnie dalej pokierował ….

Jesteśmy spokojni, że zrobiliśmy dla nich wszystko co możliwe i walczyliśmy do końca …. mimo tylu trudności, które nas napotkały…

Autor: Mama

 

Żałoba po poronieniu

żałoba po poronieniuŻałoba jest nieodłącznym elementem poronienia. Tylko całkowite jej przeżycie i pogodzenie się ze stratą umożliwia odzyskanie równowagi wewnętrznej. U każdego człowieka proces ten trochę się różni, jednak najczęściej dzieli się na kilka etapów.

Różnice w przeżywaniu żałoby zależne są m.in. od płci – inaczej przeżywają ją kobiety, inaczej mężczyźni. Czytaj dalej