Ciągu dalszego nie będzie…

Sprawa jest świeża, nawet bardzo, ponieważ wydarzyła się ledwie dwa dni temu…Nagle, bez żadnego ostrzeżenia. Jadąc do szpitala byłam pewna, że każą mi brać tabletki z progesteronem i odpoczywać. Tymczasem lekarz, wyrwany w środku nocy ze snu, bez krzty emocji oznajmia – wygląda to źle, krwawienie jest niewielkie, ale na USG nie widać bicia serduszka, jest jedynie cień zarodka wielkości ok 4 mm, czyli dokładnie tyle, ile jeszcze 1,5 tygodnia temu miał na pierwszym USG. Z tą różnicą, że wtedy serduszko miarowo biło…

Ciągu dalszego nie będzie...

Ktoś powie, przecież nic się nie stało, to sam początek, tak często bywa. Natura wybiera za nas. Ale dla mnie to był mały koniec świata. Bardzo wcześnie zorientowałam się, że jestem w ciąży. Cieszyłam się ja, cieszył się mąż, Bo chociaż nie staraliśmy się o dziecko, to pozytywny test ciążowy, był dla nas najlepszym noworocznym prezentem.

A teraz została pustka, bo plany, które mieliśmy legły w gruzach… Pokój, który miał zająć najmłodszy członek rodziny, pozostanie beznamiętną biblioteczką i gabinetem… Ja sama funkcjonuję jakby w innym świecie, bo wiem, że pod moim sercem nie ma nic… nie muszę już na siebie tak uważać, dbać, pilnować łykania tabletek z kwasem, terminów wizyt u lekarza.

To wszystko, co miało wypełniać najbliższe miesiące odeszło tak nagle, że spowodowało dezorientację… Powrót do pracy? Niby jak, skoro ledwo wstaję z łóżka. Wyjście na spacer? Ale wszyscy wkoło albo oczekują dziecka, albo właśnie zostali rodzicami…

Najgorsze jest jednak myślenie o przyszłości. Co jeśli później się nie uda zajść w ciążę? Albo co będzie jeśli znowu coś pójdzie nie tak…? Czy mam w sobie na tyle siły, by próbować i znowu narażać się na ten koszmar…

Na razie przyszłość wydaje się być pusta, ubrana w ciemne barwy. Chociaż ciągle obiecuję sobie, że będę myśleć pozytywnie, to póki co muszę przeżyć moją żałobę. Bo moje małe bobo postanowiło opuścić mnie dużo za wcześnie, zniknąć beznamiętnie, bez śladu gdzieś w toalecie, albo na okropnej szpitalnej wkładce…

A my zostaliśmy tutaj z pustką w sercach i strachem przed tym, co kiedyś może się wydarzyć. I chyba w tym wszystkim to właśnie jest najgorsze… obawa i niepewność, strach przeplatany nadzieją, że jeszcze kiedyś i my będziemy się cieszyć tym największym szczęściem.

Autor: Toffi

Ciągle tęsknię

Wiele z Was dzieli się tutaj doświadczeniami porodu martwego dziecka. Długo o tym myślałam, czy ja kiedykolwiek będę na to gotowa… chyba nadszedł ten dzień, w którym jestem w stanie i w którym przede wszystkim chce się tym podzielić, dlatego by choć odrobine zrzucić z siebie ciężar traumy… by utrata  Dzidziulka przestała być tematem tabu.

Ciągle tęsknię

29 grudnia 2020 z uśmiechem i radością poszłam na wizytę kontrolna do mojego ginekologa. W sercu liczyłam, ze może nasz Dzidziutek pokaże już czy jest chłopcem czy dziewczynka. Pokazałam lekarzowi wyniki badań, a dalej wykonał on USG.

Byłam bardzo podekscytowana, że zaraz usłyszę bicie serca mojego Maleństwa. Nagle, lekarz powiedział „coś mi się tutaj nie podoba”. W głowie pojawiła mi się myśl, która towarzyszyła mi przez kolejne sekundy „pewnie nasz Dzidziuś jest chory, ale poradzimy sobie, przecież tak bardzo Go kochamy, to nasze małe Dzidzi”… po chwili lekarz powiedział „No niestety… Pani Alicjo, serduszko dziecka przestało bić”.

Zamarłam. Nie umiałam wypowiedzieć słowa, nie umiałam… nie umiałam nic. Lekarz jeszcze przez kilka chwil upewniał się, czy na pewno jego diagnoza jest trafna, czy serduszko Wandzi na pewno nie bije, a ja w tym czasie próbowałam uwierzyć, że to co mówi to nie jest najtragiczniejszy koszmar, tylko rzeczywistość… w końcu powtórzył „bardzo mi przykro…”… wstałam, zrobiłam dwa kroki, żeby się ubrać, po czym cofnęłam się i zapytałam „naprawdę jest pan pewien!? Przecież to niemożliwe!!!” Lekarz przymknął oczy i milczał. Wtedy wybuchałam, rozryczałam się jak chyba nigdy w życiu, nie wiedziałam co ze sobą zrobić i jak się zachować… moje serce pękło.

Następnego dnia rano, pojechaliśmy do szpitala. Weszłam do środka. Na izbie przyjęć, zbadał mnie kolejny lekarz, który potwierdził, ze serduszko Wandziulki przestało bić. Do ostatniej chwili wierzyłam, że mój lekarz się pomylił… Przyjęli mnie oddział.

Był przepełniony. Posadzili mnie na krześle obok dziewczyny, która zaraz miała rodzić. Czułam przeogromny ból. Po około 2 godzinach przyszedł lekarz i podał mi leki na wywołanie porodu. Następnie położna podała mi plastikowy pojemnik i lateksowe rękawiczki, mówiąc „gdyby coś się zaczęło dziać, proszę łapać”.

Wtedy zupełnie nie rozumiałam jej słów. Nie wiedziałam „co mam łapać”!? Nie byłam też w stanie zapytać. Z powrotem usiadłam na krzesełko, obok zaraz rodzącej koleżanki. Po kolejnych dwóch godzinach znalazło się dla mnie łóżko.

Byłam szczęśliwa, ze już nie siedzę na widoku całego oddziału, że nie muszę patrzeć na spacerujące po oddziale świeżo upieczone mamy, albo te zaraz rodzące. Po kolejnych godzinach podano mi kolejna dawkę leków. Wtedy zaczęły się bóle i krwawienie. Nikt mi nie powiedział, ze będzie tak bardzo boleć, nikt mi też nie powiedział, że będę tak bardzo krwawić i, że ta krew nie jest „tym czymś” co mam „ŁAPAĆ” do pojemniczka… po kolejnych godzinach podano mi kolejne leki, krew się ze mnie lała strumieniami… lekarz dyżurujący powiedział, ze już chyba blisko, ze mam być czujna… po 15 minutach od podania trzeciej dawki leków poczułam, że muszę, mówiąc kolokwialnie iść siku, a jednocześnie nie czułam, że cokolwiek może „zacząć się dziać”.

Jednak wzięłam do toalety pojemniczek i rękawiczki. Przechodziłam z sali do toalety, ciągnęły się za mną po korytarzu ślady krwi. Położne nie pozwoliły mi zamknąć drzwi za sobą. Wiedziałam, że obserwują mnie spacerujące ciężarne… Gdy weszłam do łazienki, wijąc się z bólu, czułam się bardzo skrępowana tym, że na korytarzu jest moja krew, że one musza na nie patrzeć.

Będąc w łazience, ściągnęłam majtki by moc się załatwić. Zaraz po ich ściągnięciu, zauważyłam na ziemi skrzep krwi wielkości pomarańczy. Nie wiedziałam czy „to to” co wg położnych miałam „łapać”… zrobiłam krok by wziąć pojemniczek, który odłożyłam na parapecie i nagle zobaczyłam na ziemi – moja Wandziulke… moje serce znowu pękło… wzięłam ją szybciutko na ręce i tak trzymając wylałam może łez… widziałam jej główkę, raczki i maluśkie nóżki… była tak maleńka, ze nie dałam rady jej tak po prostu przytulić… przełożyłam ją do pojemniczka, który zaraz potem ucałowałam…

Następnego dnia wypisano mnie do domu. Do dnia dzisiejszego nie potrafię zrozumieć dlaczego dano mi wypis w momencie, kiedy dano go też dziewczynom i ich żywym Dzidziusią. Czy naprawdę musiałam czekać na męża z dziewczynami, które ubierały w nosidełkach swoje maleństwa, które do nich mówiły i się uśmiechały… ja czekałam jako jedyna z moim Dzidziutkiem w pojemniczku…. nie, nie w nosidełku… nie zapomnę tej chwili do końca życia… i nigdy nie zrozumiem dlaczego tego cholernego wypisu nie dano mi choć godzinę później… bym nie musiała na to wszystko wokół patrzeć… mimo wszystko… ja też jestem ważna. I dopiero dziś zdaje sobie z tego sprawę.

Dziś mija ponad 2 miesiące od utraty… A ja tęsknię, dalej tęsknię.

Autor: Alicja

 

Upragnione szczęście

W 2018 roku zostałam mama zdrowego chłopczyka. Ciąża przebiegała wzorowo. Po 2 latach postanowiliśmy z mężem starać się o kolejne dzieciątko. W lutym 2020 zobaczyłam 2 kreski na teście.

Upragnione szczęście

Niestety nie cieszyłam się z tej ciąży za długo. 14 lutego zaczęłam krwawic, 17 lutego było już po wszystkim. Poroniłam w 6 tc.

Długo nie mogłam się z tym pogodzić. Po dłuższej przerwie zaczęliśmy starać się na nowo. Dokładnie po roku czasu od tamtej sytuacji na teście znów zobaczyłam 2 upragnione kreski (22 luty). Niestety wczoraj zaczął się ten sam dramat. Poroniłam znów w 6 tc. Straciłam wiarę, że będę miała jeszcze dziecko. Ból psychiczny jest tak silny,  że nie podołam temu dalej….

Autor: Kamila

Nie wiem od czego zacząć – moja historia

Nie wiem od czego zacząć, to było moje wyczekiwane dziecko – 11 lat starań. Gdy zaszłam w ciążę nie dowierzałam, bo akurat kilka dni wcześniej lekarz powiedział, że zapisuje mnie do kliniki niepłodności – to było w Anglii. Nagle dostałam takie dziwne objawy, długo odwlekałam zrobienie testu, bo przecież na pewno negatywny, ale jak zobaczyłam 2 kreski, nie mogłam uwierzyć. Bałam się strasznie, że to jakaś pomyłka, ale czułam się rewelacyjnie. Nic mi nie dolegało, wszystkie badania dobre, wizyta u położnej.

Nie wiem od czego zacząć - moja historia

Nie sądziłam, że może się coś stać. Po świętach grudniowych zaczęłam plamić, szybko pojechaliśmy do szpital. A tam nic – zwykła olewka ani USG ani żadnej konsultacji z  lekarzem, tylko zmierzenie ciśnienia, test ciążowy. I do domu. I tak przez cały tydzień kazali chodzić do pracy, bo przecież nic mi nie jest.

Zapisali mnie na USG – 2 stycznia na 10 rano, ale już nie doczekałam, bo od samego rana dostałam krwotok i bóle. Pojechałam do szpitala, a tam w poczekalni – czekałam godzinę. Później wzięli mnie do gabinetu, dali paracetamol i kazali dać próbkę,  by mogli sprawdzić czy jestem w ciąży. Po kolejnej godzinie zabrali mnie do innej rejestracji w innym końcu szpitala, gdzie zostawili mnie z ciężarnymi, które czekały na USG.

Ja z bólu siedziałam w łazience na podłodze, aż po kolejnej godzinie, jakaś pielęgniarka zauważyła i wezwała inną. Zabrali mnie do gabinetu, kazali się położyć i dali – nie wiem jak to się nazywa? przeciwbólowe, ale do wdychania.

Po jakimś czasie przyszedł lekarz, obejrzał mnie i poszedł do mojego męża i szwagierki. I coś im powiedział. O tym, że to już koniec dowiedziałam się od męża. Nie chciałam w to wierzyć – to była najgorsza chwila w moim życiu, cały świat mi się zawalił.

Po chwili przyszła pielęgniarka, wyjęła maleństwo i wtedy już wiedziałam, że go nie ma. Przestało boleć fizycznie, ale psychicznie boli do dziś. Po 2 godzinach zrobiły mi USG, czułam się jakby je to bawiło, miałam ochotę stamtąd uciec.

Po tygodniu poszłam do lekarza na wizytę, bardziej chyba po zwolnienie lekarskie. I tam bezczelnie powiedział, że powinnam się cieszyć,  że byłam w ciąży,  bo to znaczy że mogę mieć dzieci. Hm.. chyba jednak nie, bo do tej pory nie mogę zajść w ciąże, a z kliniki bezpłodności jak zaszłam w ciąże, od razu mnie wypisali. To nie prawda, że tylko w Polsce jest tak okropnie. Ja byłam w Anglii i przez to, że byłam nie w pełni 3 miesiącu ciąży, nie robili nic, bo tam się walczy o dziecko po 3 miesiącu dopiero, a mojemu brakowało kilka dni.

Strata dziecka – jak przeżywa ją kobieta a jak mężczyzna?

Poronienie jest stratą, która może być przeżywana na różne sposoby przez obojga partnerów. Proces przechodzenia żałoby po ważnej utracie jest sprawą indywidualną każdego człowieka i zależy od wielu czynników: między innymi od zasobów danej osoby, od jej doświadczenia w przeżywaniu żałoby w poprzednich stratach, wyznawanego światopoglądu, sieci wsparcia społecznego, fizjologicznych następstw, jakie miały miejsce w czasie ciąży, rodzaju wcześniejszych doświadczeń, związanych z trudnymi sytuacjami w życiu itp.

Strata dziecka – jak przeżywa ją kobieta a jak mężczyzna

Z drugiej strony, w obliczu poronienia może pojawić się przekonanie, utrudniające komunikację między partnerami: ,,Oboje straciliśmy dziecko, więc powinniśmy przeżywać to tak samo”. Jakie ryzyko niesie za sobą takie przekonanie i co może pomóc nam w emocjonalnym powrocie do siebie po stracie dziecka? Przyjrzymy się temu wspólnie.

  1. Strata dziecka a zrozumienie wobec partnera
  2. Starania o kolejną ciążę po poronieniu
  3. 10 wskazówek jak komunikować się z partnerem w czasie żałoby po poronieniu

Strata dziecka a zrozumienie wobec partnera

Przyjęcie perspektywy, w której jest jeden uniwersalny schemat reakcji człowieka na poronienie utrudnia niesienie pomocy i wzajemne zrozumienie. Zakładając, że człowiek  doświadcza straty dziecka zawsze w taki sam sposób tracimy uważność w relacji z osobą, którą właśnie strata dziecka spotkała. Gdy spodziewamy się konkretnej sekwencji zachowań u naszego rozmówcy, wówczas jesteśmy bardziej w kontakcie z naszym wyobrażeniem na temat tej osoby niż z tą osobą w rzeczywistości. Pojawia się także większe ryzyko, że nasze zachowanie okaże się wobec niej raniące np. będziemy spodziewali się, że nasz partner nie będzie chciał rozmawiać o dziecku, więc nie będziemy w rozmowie z nim poruszać tego tematu.

Tymczasem potrzeba ta bywa zmienna i są okresy, w których rzeczywiście osierocony rodzic ma potrzebę rozmowy, są też takie, w których nie. O tym, jak jest w przypadku naszego partnera w danym momencie możemy dowiedzieć się, pytając o jego gotowość/potrzebę do rozmowy. Co więcej, pytać o to możemy cyklicznie (co kilka tygodni), ponieważ usłyszane jednorazowe „NIE” nie oznacza, że będzie obowiązywało do końca trwania żałoby.

Podobnie dzieje się ze spakowaniem rzeczy dla dziecka, które były już przygotowane w domu. Jedno z partnerów może mieć gotowość do spakowania ich, drugie jeszcze nie. Gdy partnerzy rozmijają się w swoich potrzebach, niezbędne może okazać się wypracowanie wspólnego frontu, aby każde z nich czuło się bezpiecznie w otoczeniu tych przedmiotów (lub ich braku). Można np. ustalić dla nich nowe miejsce lub wspólnie wyznaczyć termin spakowania i nowego przechowywania ich/przekazania.

Starania o kolejną ciążę po poronieniu

Partnerzy mogą także w różnym momencie doświadczyć gotowości do rozpoczęcia kolejnych starań o dziecko. Na decyzję o kontynuacji kolejnych starań ma wpływ także ocena stanu zdrowia pacjentki przez jej ginekologa. Moment powrotu do starań o dziecko powinien uwzględniać gotowość obojga partnerów do ponownej identyfikacji siebie, jako rodzica. Wielu pacjentom kolejnej ciąży po poronieniu towarzyszy wysoki poziom lęku. Partnerzy mogą więc odczuwać jego intensywność na różnym poziomie (większy vs. mniejszy, paraliżujący vs. umożliwiający codzienne funkcjonowanie) i dla każdego może mieć różne znaczenie.

Para może przykładowo prowadzić jego obserwację w formie dziennika, w którym na skali 1 do 10 każdego dnia będzie oznaczała jego poziom przez najbliższy miesiąc. Po czasie obserwacji, para wspólnie może przyjrzeć się dynamice zmian poziomu lęku (kiedy był najwyższy, kiedy najniższy) oraz porównać wzajemne obserwacje. Jeżeli poziom lęku u jednego (lub obojga) partnerów będzie utrzymywał się przez większość czasu obserwacji na wysokim poziomie (powyżej 7 przez połowę dni w skali miesiąca) wówczas niezbędna może okazać się konsultacja psychologiczna w celu rozpoczęcia pracy nad lękiem.

10 wskazówek jak komunikować się z partnerem w czasie żałoby po poronieniu

Poronienie jest momentem w życiu pary, w którym w sposób szczególny partnerzy powinni wprowadzić kilka zmian w codziennej komunikacji, aby po stracie nie oddalić się emocjonalnie od siebie.

Zmiany, które ułatwiają komunikację w czasie żałoby:

1. Przyjęcie perspektywy, że każdy z partnerów może przeżywać stratę inaczej i inaczej o niej mówić.

2. Częstsze dopytywanie partnera i prośba, aby uzasadnił swoje decyzje ( wiele par w trakcie żałoby pozostaje w rozmowie z drugą osobą przy swoich interpretacjach zachowania partnera np. ,,Chce schować ubranka – na pewno dziecko nie było dla niego ważne” zamiast zadać pytanie: ,,Dlaczego chcesz schować ubranka”?).

3. Ustalić wspólny front rozmawiania z innymi na temat poronienia, czyli jak i komu mówimy o naszej stracie.

4. Mówić o stanie po poronieniu jako pełnoprawnej żałobie, która w naszej kulturze trwa ok 6-12 miesięcy. Jest to czas, w którym możemy funkcjonować inaczej niż do tej pory.

5. Zapoznać się z materiałami dla osób po stracie dziecka (literatura, serwisy internetowe, zajmujące się tą tematyką) aby wiedzieć, jak wygląda przebieg żałoby.

6. Nie ukrywać emocji przed drugą stroną. Jeśli mamy poczucie, że partner nie wie jak nas wspierać to możemy poinstruować go w tym np. powiedzieć, że w trakcie wybuchu płaczu nie musi nić mówić, może trzymać za rękę i być obok.

7. Wyjaśniać na bieżąco nieporozumienia, jeśli słowa partnera nas zraniły powiedzieć mu o tym i podpowiedzieć, jakich komunikatów może użyć zamiast: np. ,,To nie było dla mnie dziecko” powiedzieć: ,,Przeżywam poronienie inaczej niż ty”.

8.Jeśli zauważamy inną gotowość do rozpoczęcia kolejnych starań o dziecko to ustalić wspólny termin np. za 3 miesiące, kiedy ponownie poruszymy ten temat (gotowość zmienia się z czasem, ale jest to sprawa indywidualna).

9.Spojrzeć na czas po poronieniu jak na moment płynny, w którym może wiele się zmieniać. Tak jak w żałobie po stracie bliskiej osobie, którą poznaliśmy tak i w żałobie po poronieniu wiele potrzeb może zmieniać się dynamicznie np. w jednym tygodniu mamy chęć izolować się społecznie od rodziny i znajomych, w drugim potrzebujemy powrotu do ważnych relacji poza związkiem.

10.Pozostać uważnym na tak zwanej żałoby zahamowanej, w której jeden z partnerów lub oboje starają się funkcjonować jak wcześniej przyjmując perspektywę, że ,, nic się nie zmieniło”. Nawet jeśli jeden z partnerów uważa, że poronienie nie jest dla niego stratą dziecka to wciąż mówimy w sytuacji poronienia o ważnej w życiu pary stracie np. stracie nadziei, stracie szansy na rodzicielstwo. Bez względu na to kogo lub co straciliśmy jest to moment w życiu, w którym powinniśmy zaopiekować się sobą w sposób szczególny.


Literatura:

Cozza G.: Przerwane oczekiwanie. Poradnik dla kobiet po poronieniu, Wydawnic­two Mamania, Warszawa 2013

Barbaro B., Barbaro M.: Bliskość. Co i jak robić, co i jak mówić, żeby naprawdę być razem, Wydawnictwo Charaktery, Kielce 2018.

Barton-Smoczyńska I.: O dziecku, które odwróciło się na pięcie,Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2015.


Autor: Anna Wietrzykowska – psychologAnna Wietrzykowska – psycholog

Kontakt:

www.psycholognieplodnosci.pl
tel. 697 912 865
psycholognieplodnosci@gmail.com