Poronienie samoistne – moja historia

Witam jestem Joanna. Mam 26 lat. Trzy lata temu urodziłam zdrową córeczkę. W 2019 miałam cesarkę ze względów medycznych. Odczekaliśmy dwa lata po cesarce.

 historia o poronieniu

Po dwóch latach zaczęliśmy z narzeczonym starać się o rodzeństwo dla córki. Zaszłam w ciążę zrobiłam beta hcg i w lutym dowiedziałam się, że jestem w ciąży.

Ucieszyliśmy się.  Zapisałam się do ginekologa. Była to bardzo wczesna ciąża, beta hcg wynosiła 17. Dnia 15.02.2021 obudziłam się z silnymi bólami brzucha i krwotokiem.

Zadzwoniłam po karetkę, bo narzeczony był w pracy. Zanim karetka przyjechała i dowiozła mnie na miejsce, było już po wszystkim. Na pogotowiu musiałam czekać na swoją kolej.

Jak lekarz mnie badał,  to powiedział że jeśli byłam w ciąży to już nie jestem. Stwierdził ciążę biochemiczną. Nie mogłam się podnieść po tym zostałam wypuszczona do domu, bez opieki psychologa.

Bardzo odczuwam tę stratę,  po poronieniu zaszłam w ciążę która od początku była zagrożona, całe szczęście przyszła na świat zdrowa córeczka.

Pomimo, że mam dwie wspaniałe córeczki, nie mogę przestać myśleć o stracie dziecka. Zastanawiam się,  czy to chłopiec czy dziewczynka.

Autor: Joanna

Okrutny los – moja historia

Będzie długo…
W wieku 16 lat dowiedziałam się, że w przyszłości będzie problem z zajściem w ciążę. W tamtym czasie był to kłopot kłębiący się gdzieś z tyłu głowy, ale nie zdominował on mojego życia. Z wiekiem problem ten zaczął coraz częściej o sobie przypominać.

wasza historia

Gdy poznałam swojego męża, bardzo szybko powiedziałam mu jak jest. Jego spontaniczna reakcja pokazała mi, że człowiek z którym chce być, będzie przy mnie bez względu na przeszkody. A życie tych przeszkód nam nie szczędziło….

Przez kilka lat bardzo intensywnego leczenia, stymulacji wszelkimi dostępnymi lekami, nie udało nam się uzyskać nawet jednej owulacji. Mogę powiedzieć, że w zasadzie klinika leczenia niepłodności stała się moim drugim domem. Chęć posiadania dziecka powodowała życie pod ciągłą presją, w lęku i do tego na kredyt, ale przyszedł moment, że drugi raz z rzędu przez leczenie, doszło do zatrzymania pracy nerek.

Pan doktor powiedział wprost, że dalsze próby są zbyt niebezpieczne dla mojego zdrowia. Straciłam nadzieję, odpuściłam dalszą walkę i próbowałam żyć. Nie było łatwo. I wtedy mój mąż zaczął naciskać na psa. Pojawił się w naszym domu szczeniak, na którego mogłam przelać matczyne uczucia. Głowa i dusza znalazły rodzaj ukojenia. I tak minęło kilka lat…

Aż po 14 latach od momentu, gdy zaczęliśmy próbować powiększyć rodzinę, zobaczyłam 2 kreski na teście. To była najbardziej niesamowita chwila w moim życiu. Emocje eksplodowały w mojej głowie. Radość, bo w końcu się udało, strach, bo mam już swoje lata. Wizyta u lekarza, leki na wszelki wypadek na podtrzymanie, badania krwi i moczu, w 6 tyg usg, wszystko pięknie, widać tętno u małej fasolki. Następna wizyta za 2 tyg, rośnie i jest wszystko dobrze.

Ze względu na wiek robimy badanie NIFTY i już wiemy, że na świat przyjdzie nasz zdrowy synek. W 14 tyg organizujemy rodzinny obiad i ogłaszamy najbliższej rodzinie nowinę. Radości nie ma końca. Wszyscy tak bardzo się cieszą.

Kolejna wizyta i zaczynamy walkę z bakterią w moczu. Poza rozmową z lekarzem, szukam info w necie. Uspokajam się, wszędzie piszą, że ciąża niestety sprzyja infekcjom pęcherza i jest to częsty stan ciężarnych. Włączamy antybiotyk, globulki, leki, niestety miano jest takie samo jak przed leczeniem, antybiotyk ponownie idzie w ruch, jest troszkę lepiej, ale miano nadal wysokie.

Jednak nie niepokoje się jakoś nadmiernie…do momentu kiedy w poniedziałek rano po oddaniu moczu, widzę różową galaretowatą wydzielinę w bardzo dużej ilości. Od razu kontakt do lekarza i wizyta, doszło do rozprzestrzenienia infekcji na drogi rodne i otworzenia się szyjki macicy. Łóżko na kołki, nogi w górze i zakaz wstawania. Podszyć nie można, bo bakteria w organizmie, więc czekamy na posiew z pochwy i szyjki.

W czwartek ponowna wizyta, czuję już że będzie źle. Niestety widać pęcherz płodowy. Natychmiast szpital. Dostaje leki. W piątek na salę przychodzi dziewczyna, która opowiada o swojej poprzedniej ciąży, 3 miesiące bez ruchu z nogami w górze, a jej maleństwo ma już 3 lata, obecna ciąża bez problemu i właśnie przyszła na wywołanie. Dała mi nadzieję, uda się, będzie dobrze.

Ale wieczorem pojawiają się skurcze, coraz częściej i intensywniej, o 22 temperatura 40 stc, dostaje leki, uspokaja się. O 3 nad ranem znowu skurcze, mocniejsze i częstsze. 4 – wołam położną, bo odeszły mi wody, zabierają mnie na badania, czuję, że mój synek nie zostanie w środku, że przyszedł moment pożegnania. Jestem w stanie tylko płakać, pytam czy mogę przeć, bo mój organizm tego chce.

W 19tyg i 5dniu rodzę o 4:35 mój najbardziej oczekiwany i upragniony Skarb. 26 cm długości o wadze 340g. Jeszcze 2 parcia i rodzę łożysko. Położna pyta, czy chce go przytulić. Oczywiście, że chce… Kładzie mi go na piersiach, jest taki malusieńki i taki idealny. W głowie kłębi się tysiące myśli, dlaczego on, czy można było coś zrobić, w jakiś sposób go ochronić… Zabierają go, a mnie wiozą na zabieg.

O 6:40 przynoszą go już ubranego w becik i czapeczkę z symbolicznym motylkiem zrobionym z włóczki. Łzy leją się strumieniami, całuję jego rączki wielkości mojego paznokcia, nosek malusieńki i oczka jeszcze nie otwarte. Cały mój świat się wali. Wyrwano mi kawałek duszy. Zabrano radość i nadzieję. Zostawiono tylko smutek i rozpacz.

O 8 zabierają go już ode mnie, jedzie do zakładu pogrzebowego. Przy moim łóżku coraz więcej i coraz częściej pojawiają się lekarze. Okazuje się, że mam sepsę. Jest niedobrze. Ekran pokazuję ciśnienie 50/22.Dostaje triadę antybiotyków. W przeciągu 10 dni pobierają mi krew około 80 razy i dostaje drugie tyle kroplówek. Ale największy smutek wywołuje łykanie tabletki powstrzymującej laktacje. Łzy same płyną po policzkach. Wszyscy mówią, że to cud że żyje, że macica nie została usunięta i że powinnam się z tego cieszyć. Ale jak mam się z tego cieszyć ustalając szczegóły pogrzebu?! Jak myśleć, że będzie dobrze?

Bałam się powrotu do domu, do normalności, ale chciałam też dać wsparcie mojemu mężowi. Bo uświadomiłam sobie, że ja rozpaczam tylko za naszym dzieckiem, a on miał jeszcze lęk przed tym czy lekarze zdołają uratować mnie.

W szpitalu stworzyłam sobie bezpieczna przestrzeń. Nie wiedziałam co się stanie, gdy ją opuszczę. Z jednej strony tak bardzo pragnęłam zasnąć w ramionach męża, a z drugiej paraliżował mnie lęk przed jego dotykiem. Ale musiałam wyjść i zacząć żyć, choćby po to by dokonać pochówku naszego synka.

Urna z prochami mieściła się w moich dłoniach. Nie chciałam jej oddać. Tak bardzo pragnęłam, żeby ktoś cofnął czas, żeby go uratował. Rozsypywałam się na miliony kawałeczków i składałam w całość setki razy. Z dnia na dzień jest łatwiej. W domu jest z nami jego cząstka w relikwiarzyku, mam jego zdjęcie, był najśliczniejszym dzieckiem pod słońcem. Czekam na moment, kiedy znów będziemy razem.

Autor: Mama Julka

Piękny początek roku – moja historia

O ciąży dowiedziałam się przypadkiem tylko dlatego, że siostra robiła test. Coś mnie podkusiło i też wieczorem zrobiłam. Ku mojemu zdziwieniu dwie kreski. Jak na skrzydłach poleciałam pokazać test mężowi, pytając czy on coś widzi, czy tam naprawdę są dwie kreski.

wasza historia

Tak się cieszyłam zaraz zadzwoniłam do siostry. Za dwa tygodnie umówiłam się do lekarza. Na USG sam pęcherzyk – to wczesna ciąża. Jeśli jest Pani cierpliwa proszę przyjść za dwa tygodnie, jeśli nie umówimy się na za tydzień. Wiadomo wybrałam krótszy termin.

Powiedziałam mamie i teściowej. Siostra wiedziała od pozytywnego testu, razem się cieszyliśmy, razem zaszłyśmy w ciąże, razem urodzimy,  razem pójdziemy na spacer. W dzień wizyty zaczęłam plamić na brązowo , le po badaniu wszystko ok. Dostałam progesteron i to tyle. Serce pięknie bilo.

Na drugi dzień pojawiła się krew biegiem pojechałam na sor. Od przyjęcia na oddział minęły cztery godziny a mnie zaczęło skręcać z bólu czułam, że już po wszystkim. Tak bardzo się bałam. Przyjęcie na oddział i słowa Pani doktor – tu już nie ma czego ratować. Jest Pani w trakcie poronienia .

Trafiłam na sale, poszłam do łazienki i w tym momencie poczułam jak coś ze mnie wypada. W jednej chwili poczułam pustkę. Czułam się taka pusta w środku, nie zbadałam zarodka, bo nawet nie wiedziałam, że mam takie prawo że mogę złapać, zbadać.

Mijają kolejne miesiące. Mojej siostrze rósł piękny okrągły brzuch, urodziła zdrową córeczkę a ja patrzę na nią i ciągle myślę, że w moim domu też mogło być słychać płacz maleństwa. Niestety wracam do pustego domu.  Nie mogę sobie wybaczyć, ciągle się obwiniam, że to moja wina, że to ja zawiniłam że mojego dziecka nie ma ze mną.

Mijają miesiące my staramy się dalej, ale bez większego skutku a z kolejnym okresem przychodzi jeszcze większy ból. Tak bardzo chciałabym być mama mojego ziemskiego Aniołka. Ta strata to najgorsze co mnie w życiu spotkało, bo pokochałam moją kropkę od pierwszej chwili w której się o niej dowiedziałam.

Autor: Mama Aniołka

 

Doceniam jeszcze bardziej! – moja historia

Dziewczyny jest i moja szczęśliwa historia! 5 miesięcy temu zostałam mamą pięknego i zdrowego chłopca 🙂 Jak już postanowiliśmy z mężem, że chcemy mieć dziecko po ponad pół roku starań zaszłam w pierwszą ciążę. Młodzi, zdrowi, wysportowani.

wasza historia

STYCZEŃ 2020 Dwie kreski.

Radość, ale i zaskoczenie. Dopiero przy becie ok. 4000 lekarz znalazł pęcherzyk w macicy, powoli rozkręcały się objawy ciążowe. Wtedy jeszcze nie wiedziałam dlaczego, ale co tydzień chodziłam na usg z uśmiechem, myśląc , że wszystko jest ok i tak ma być. W ok. 6 tyg lekarz mi powiedział – „Jeśli możesz nie chwal się ciążą”  (potem dziękowałam ze te słowa) – wiedziałam, że do 12 tyg jest dużo niepowodzeń. Dalej niczego złego się nie spodziewałam, aż po kolejnym usg w 9 tyg usłyszałam, że ciąża jest martwa, zatrzymała się w okolicach 6 tyg, serduszko nie zabiło. Szok, szok, szok, w gabinecie byłam twarda, ale całą noc już przepłakałam. Tydzień później w szpitalu tabletki, zabieg. Wiedziałam co mnie czeka po relacji przyjaciółki, która przeszła taką samą sytuację.

LUTY 2021 ciąża – biochemiczna.

MARZEC 2021 kolejna ciąża

Ale beta bardzo powoli rosła i więcej niż 400 nie było, około 6 tydzień, w usg nic nie udało się zobaczyć, miałam plamienia dostałam leki, zastrzyki i myślałam, że będzie dobrze. 3 dni po wizycie, tam środek epidemii covid, sama w domu z ogromnym bólem brzucha, skurczami, krwawieniem z ginekologiem na telefonie. Rano wypadła ze mnie duża tkanka, okazała się odlewem macicy. Od razu wizyta u mojego ginekologa, bez kolejki, w usg ok – antybiotyk. Zalecenie wykonania badań – jeśli chce.

BADANIA –byłam w laboratorium, nie było lodówki, nie zrobiłam….
PRACA, WRZUCENIE NA LUZ – bardzo trudne, KOLEJNE MIESIĄCE I ŻYCIE OD TESTU DO TESTU, LICZENIE DNI….

SIERPIEŃ 2021 Acard od owulacji

Test owulacyjny pozytywny –jak nie spróbuje to się nie dowiem, mężowi nie powiedziałam, że mam dni płodne.

WRZESIEŃ 2021 Po 14 dniach test pozytywny

STRACH ORGOMNY, beta 360, telefon do gin: chyba jestem w ciąży?! Po 4 dniach beta 2220- jest dobrze – usg jest pęcherzyk, po 2 tyg – kolejna wizyta, trzęsłam się niesamowicie, bije serduszko, L4, Acard, EuthyroxN25, Luteina, Duphaston, Pregna Start.

MAJ 2022 Po 9 miesiącach

Dzień przed terminem z prawidłowej ciąży urodziłam siłami natury zdrowego i pięknego chłopca!!!!

Najwidoczniej tak miało być, takie przejścia były mi pisane, dzięki nim DOCENIAM jeszcze bardziej! Inaczej patrzę na świat, na życie ludzkie, na drugiego człowieka. W moim wypadku zaufałam jednemu lekarzowi, we wszystkich ciążach był dla mnie wsparciem, rozmawialiśmy wiele, wymieniliśmy dużo smsów. Jestem niesamowicie wdzięczna!

Autor: Mama M.

Poronienie – ból jest tak wielki

Od ponad roku starałam się zajść w ciążę, nie myślałam o niczym innym. Okres spóźniał mi się 4 dni, od razu pojechali po test ciążowy i był pozytywny.

wasze historie

Nie potrafię opisać tego jak się cieszyłam już planowałam jak urządzę pokoik. Dwa dni później miałam wizytę, miałam nadzieję potwierdzi moją ciążę.

5 minut przed wejściem do gabinetu zaczęłam krwawić. Ginekolog niczego nie widział na badaniu USG, dostałam skierowanie na betę, które coś wykryło.

Następnie pobyt w szpitalu i kolejne potwierdzenie braku ciąży, podejrzenie ciąży pozamacicznej lub biochemicznej.

Od tego momentu minęło prawie pół roku a ja nadal nie potrafię się pozbierać po tej stracie.

Wiem że nawet nie widziałam pierwszego zdjęcia usg i nie poczułam bicia serduszka, ale ból i tak jest wielki. Ktoś kto tego nie przeżył nie zrozumie jak to jest.

Autor: Monika