Późne poronienie – historia o stracie

Witam wszystkich.

Chciałabym opisać wam moje negatywne doświadczenie z pierwszą ciąża.
Mam 30 lat. Na dziecko bardzo się cieszyliśmy.
Ciąża przebiegała prawidłowo i między 12 a 14 tyg.ciaży wykonałam badania prenatalne. Wszystko było w porządku. Lekarka powiedziała super wyniki. Minęło kolejne dwa tyg. i nadal było wszystko ok.

Późne poronienie - historia o stracie
Niestety około 15 tyg ciąży na kolejnej wizycie stwierdzono u mnie polipa szyjki macicy, jednakże nie stanowił zagrożenia dla dziecka.
Zaczęły się już plamienia. I ja myślałam, że pewnie polip tak plami.

Cały tydzień były lekkie plamienia. W nast. tyg. w poniedziałek jakąś część tkanki odpadła mi (myślałam, że to polip) i udaliśmy się do szpitala. Tamta lekarka skaleczyła mnie podczas badania wziernikiem skupiając się na polipie. W moczu nie było krwi i było wszystko ok.

W nocy jednak nie mogłam spać. Na drugi dzień udałam się do lekarza, aby sprawdzić czy z dzieckiem wszystko ok. Było ok.

Jednak w czwartek podczas wizyty w toalecie zaczęłam mocniej krwawić. Od razu udałam się do lekarza i tam stwierdzono, że krew idzie ze środka a nie z polipa. Załamałam się. Ze strachu udałam się do szpitala i tam stwierdzono to samo. Miałam leżeć.

Bałam się jak nigdy w życiu idąc do toalety. Krew jak przy miesiączce. Nie było ogromnie dużo. Zawsze to samo krew. Jednak jak leżałam było ok i do tej pory miałam nadzieję. Minęło dwa dni w tym samym stanie. W sobotę wstałam do toalety i było gorzej. Koniecznie chciałam zobaczyć męża. On przyjechał do mnie. Zawiózł mnie na badania i widział, że serce bije.

Pierwszy i ostatni raz widział, ze względu na koronę. Wtedy powiedziała mi lekarka, że jest krwiak i łożysko się odkleja. Kochani minęła godzina od badania, dostałam bóli porodowych. Nie mogłam ich znieść. Dostałam kroplówkę, która zanim zeszła jeszcze nie zaczęła działać. Myślałam że umrę. W końcu zwymiotowałam 2 razy troszkę. Dwa razy szarpało mną i wszystko we mnie pękło.

Poroniłam na łóżku szpitalnym widziałam tylko kałużę krwi pod sobą. Potem przyjechał mąż. Pokazali nam dziecko to była córeczka. Była piękna. 140 g i 17 cm. Wielkości dłoni. Wszystko było wykształcone. Wszystkie narządy.

Sami ją pochowaliśmy. Serce nam na pół pękło. A ja cóż miałam operację. Wszystko mi czyścili a później została tylko pustka. Zostały tylko zdjęcia po córce.
Nie życzę nikomu takiej tragedii. Nie wiem jak będzie dalej.

Proszę was o wsparcie i wszystkim, którzy taką tragedię przeszli życzę dużo sił.
Mając nadzieję na przyszłość.

Autor: Katarzyna

Mam dzieci w Niebie…Historia o poronieniu

26 maja 2021 zostałam mamą bliźniaków, Oresta i Kornela. Była to końcówka 21 tygodnia. Zaledwie 1.5 tygodnia wcześniej cieszyliśmy się z udanego zabiegu po zdiagnozowaniu zespołu TTTS.
Choć siedzieliśmy jak na bombie,. odetchnęliśmy z ulgą, że lekarzom się udało.

Mam dzieci w Niebie...Historia o poronieniu

Jednak 24 mają w łazience zaczęły odchodzić wody…
Izba przyjęć, patologia, antybiotyki…
Czekanie na cud, nadzieja na podtrzymanie.

Dzień Matki i badanie USG – zaczęło się poronienie, infekcja, serduszka przestały bić. Pozwolili mi zadzwonić po męża, w nocy urodziłam Synków, pożegnaliśmy się, modliliśmy.
Dzisiaj pomaga terapia i rodzina choć nic nie uleczy naszych rozdartych serc.

Orest i Kornel zmienili wszystko choć dane nam było 5 miesięcy….
Mamy dzieci w Niebie i czujemy się rodzicami.
Dziękuję lekarzom i szpitalowi, że robili co mogli, że dali nam się pożegnać, że potraktowali nas jak rodziców.

Dziękuję Bogu, że uczynił nas rodzicami.
Choć tak wiele jeszcze nie rozumiem, czuję, że miłość to najmocniejsze uczucie.

Autor: Anita

Tak pusto – historia po poronieniu

Jesteśmy z partnerem 3 lata. Taki z nas totalny patchwork. Oboje z bagażem złych doświadczeń, jednak oboje kochamy naszych Dwóch Cudaków tak samo. Pierwszy rok bajka, półtora roku później partner o mały włos nie ginie w wypadku. Na Górze posłuchali, oddali mi go z mnóstwem złamań. Walczymy, dochodzimy do siebie z wyobrażeniem, że limit nieszczęść wyczerpaliśmy już.

Tak pusto - historia po poronieniu

Myślimy o maleństwie, wspólnym rodzeństwie dla chłopaków. Długo nic….dziesiątki jednokreskowych testów…
Byłam chora, sądziłam że klima, od zwykle przeziębienie, zatoki zawalone. Standard w moim wykonaniu w upalne dni co roku. Okres spóźnia się co drugi cykl. Z jajnika po laparoskopii(torbiel).

Pomyślałam nic takiego. Jest tak od dawna, pod kontrolą lekarza jajnik wygląda książkowo. Zmęczenie, piersi bolą jakoś inaczej… Okej.
Po pracy szybka kawa i zakupiony test. Dwie kreski. Rzadko płaczę z radości, ale oj tak to były piękne łzy.
Kupiłam jeszcze dwa. Też kreseczki dwie. Poleciałam na beta Hcg. Po 2 godzinach odebrałam wynik….

Radość mija tak, szybko jak, się pojawiła. 15.3…ale uspokoiłam się, położyłam placuszkiem w domu. Lekarz każe powtórzyć badanie za 48 godzin.
Tej. Samej nocy zaczynam czuć ucisk w jajniku. Na bieliźnie krew…
Wczoraj odebrałam wynik. Beta hcg 3.9….

Ronie w ciszy, lekko plamie. LEKARZ pod telefonem. Ból JAK ból… DO WYTRZYMANIA Tyle że przypomina o mojej cichej tragedii. Zostało mi po nim tylko kilka testów. Kilka Ubrań w KOSZU, o których myślę, ze nosiłam je kiedy jeszcze walczyło, kiedy o nim nie wiedziałam.

Co jakiś czas skurcze,, kiedy śpię nie boli. Kiedy coś robię nie myślę. NIE wierzę…. Jak kocham kogoś o kim wiedziałam tylko kilka chwil. Jak bardzo tęsknię, kiedy dopuszczam myśli do głosu. Pustka… Największą jaka czułam kiedykolwiek. Wydaje mi się że czuję… Nic. Jakby ktoś odebrał mi część mojej duszy, SERCA, oderwał nogę i kazał prowadzić samochód. JAK Z tym iść? Jak nie tęsknić za tak niepojętym marzeniem? Za skarbem, którego znam blask?

Do zobaczenia w każdym śnie kochanie, mama będzie Cię wypatrywać w każdym promieniu słońca, w każdej kropelce deszczu. Do zobaczenia, mam nadzieję że wrócisz, tylko w innej godzinie…

Autor: CieńTejWczorajszejMnie

I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom – historia o stracie

Pamiętam bardzo dobrze pierwszy raz, gdy pomyślałam „chyba jestem w ciąży”. Uświadomiła mi to moja przyjaciółka, która zwróciła mi uwagę, że mam bardzo dziwne nastroje, które zmieniają się w ułamku sekundy. Od złości do radości przez smutek po drodze. Kierując się ta myślą kupiłam test ciążowy w aptece. Gdy rano go zrobiłam nie wierzyłam w to co widzę. Dwie kreseczki.

I odpuść nam nasze winy - wzruszające wyznanie kobiety po stracie

Jedna była bledsza, inna ciemniejsza, ale była. Dla mnie stał się cud. W związku z tym, że kilka lat wstecz usłyszałam, że mogę nie zajść w ciążę, mogę mieć problemy z zajściem w nią, te dwie kreseczki były dla mnie niczym cud.

Z nadzieją chodziłam do lekarza, patrzyłam jak nasz maluszek rośnie, był tak piękny. Jak najpiękniejszy cud. Dowiedzieliśmy się, że urodzę chłopca. Od początku wiedzieliśmy że będzie miał na imię Jaś. Mój piękny, malutki Jaś.

Całe dnie głaskałam się po brzuchu, mówiłam do niego. Rozmawiałam z nim, dziękowałam mu, że jest i prosiłam by pozwolił mi zjeść coś normalnego :).Nagle, będąc w 19+4 tc pojawił się ten okropny ból.

Zaniepokojona pojechałam do mojego lekarza prowadzącego na wizytę, powiedział mi że mięśniak uciska na jelita i powoduje ból, powiedział że Jaś ma się dobrze, pokazał mi na ekranie jak macha rączka, kazał brać magnez, nospe i dużo odpoczywać ale „proszę się nie bać, to będzie bolało, będzie musiała Pani wytrzymać do porodu, bo nie ukrywam, będzie bolało już tylko mocniej”.

Tak też robiłam… Leżałam., płakałam nie spałam, ale znosiłam ból, bo dla mojego małego skarba zniosłabym wszystko. Aż nadeszła niedziela 19+6 całą noc nie spałam, rano zobaczyłam żółty śluz na bieliźnie. Z płaczem zadzwoniłam do mojego lekarza prowadzącego.

Co usłyszałam? „proszę nie panikować. Pani jest panikarą, wiemy dlaczego boli, ten śluz się zdarza to nic takiego, szkodzi pani tylko sobie i dziecku ta panika, jeśli pojedzie pani do szpitala tam i tak nic pani nie dadzą poza nospą i magnezem. Proszę leżeć, widzimy się jutro na wizycie”.

Nie wytrzymałam, pojechałam do tego szpitala co usłyszałam „niech pani jedzie do domu jeśli lekarz prowadzący nie widzi wskazań za szpital to co ja pani poradzę? Dzisiaj jest niedziela, mam jednego lekarza na cały szpital, który schodzi do porodów tylko i do poniedziałku i tak nikt pani nie zbada”.

No i wróciłam do domu. Spędziłam w nim 20minut i poczułam ogromny ból. Mama spakowała mi ubrania, zadzwoniłam do lekarza, który powiedział „no jak już pani chce to niech pani jedzie, do tego szpitala chociaż nie wiem po co”. Pojechałam.

Mama poszła po położną, która widząc w jakim stanie przyjechałam (miałam już skurcze porodowe) spanikowana zadzwoniła po lekarza. Kiedy szłam (tak szlam) korytarzem za lekarzem i położną to gabinetu lekarskiego (oni szli jakieś 20m przede mną, nie odwracając się za siebie) wiedziałam że jest źle.

Nie docierało to do mnie, aż do momentu, kiedy przy ściąganiu spodni do badania nie odeszły mi wody. Byłam w tak głębokim szoku że zapytałam jedynie lekarza, który robił mi USG co się dzieje. Odpowiedział „właśnie pani roni”.

Mój krzyk i płacz był tak głośny, że nie macie pojęcia. Zabrali mnie na porodówkę. Urodziłam syna siłami natury, bez znieczulenia. Żył. Pamiętam jak pani, która go owijała zapytała mnie czy chce go ochrzcić. Ochrzciłam. Mój piękny mały synek. Trafiłam na oddział. Ledwo żyłam. Psycholog, seria leków.

Z karty zgonu dowiedziałam się, że mój silny chłopak przeżył 20minut. Mój bohater. Wpadłam w depresję. Pod wpływem męża i rodziców zaczęłam się leczyć. Jednak musiałam dowiedzieć się: dlaczego?

Trafiłam na świetnego lekarza ginekologa. Wyjaśnił mi, że trafiłam do szpitala z rozwijającą się sepsą, że mogłam i ja stracić życie, że mój lekarz popełnił błąd medyczny. Nie zlecił mi najprostszych badań, źle wykonał badanie szyjki, bo najprawdopodobniej Jaś urodził się przez niewydolność ciśnieniową szyjki macicy, że powinien zlecić mi badania tarczycy, która jak się okazało również mam za małą i nie nadążała z produkowaniem insuliny dla mnie i maluszka.

To było moje pierwsze dziecko. Strasznie długo żyłam w poczuciu winy… Miesiące terapii, tysiące wydane na lekarzy, badania tylko po to by za każdym razem usłyszeć „jest Pani ofiarą zaniedbania. To nie jest Pani wina. Pani nie musiała tego widzieć przy pierwszej ciąży. Pani powierzyła życie swoje i dziecka w ręce specjalisty”. Tak ciężko to przeżyć. Gniew, nienawiść. Żal… Okropne uczucia. którymi żywiłam się tyle czasu. Nic nie wróci życia mojego dziecka. Mam nadzieję że odpowie za to co nam zrobił.

Dziewczyny ufajcie sobie i swojemu instynktowi. Nie lekarzowi.

Autor: Samotne serce

Kochany Aniołek – historia o stracie…

W zeszły poniedziałek okropnie bolał mnie brzuch, takie kłucie z prawej strony, doszło do tego brązowo – czerwone plamienie, wystraszona poszłam do ginekologa, bo test wyszedł pozytywny. Pan doktor kazał zrobić betę, był to 6 tydzień ciąży – wyszła 374.10 i stwierdził, że wszystko jest ok, ale nie widać nigdzie zarodka więc wróciłam do domu.

Kochany Aniołek - historia o stracie...

W czwartek znów wylądowałam u niego z takimi samymi objawami stwierdził ciąże pozamaciczną, ale zarodka nie widział nigdzie, kazał zrobić betę a ta spadła do 137.4.

Kazał iść do domu, w niedzielę również się udałam do niego, bo przyjmował w domu,  prywatnie dał mi skierowanie do szpitala. Pojechałam na drugi dzień, czyli w poniedziałek, zrobili badania i Pani ginekolog w szpitalu powiedziała, że ciąża biochemiczna i że dostanę okresu i nawet bym nie wiedziała że jestem w ciąży (cały czas miałam te plamienia krwią od zeszłego poniedziałku) we wtorek coś ” wyleciało ze mnie” tak domyślam się, że to było płód.

Siedziałam w łazience pół godziny i płakałam, do dziś chodzę i nie mogę sobie z tym poradzić. W środę zrobili mi badania, beta spadła jeszcze bardziej i wypisali mnie w środę do domu, bo oczyszczę się sama.

Na wypisie napisali poronienie zagrażające. Nikt mi nic nie wytłumaczył na czym to polega a ja mam teraz taki mętlik w głowie. Staraliśmy się z mężem 2 lata bez skutku i dopiero teraz się udało, ale poroniłam. Jestem beznadziejna jednym słowem… Plamienie mi się dalej utrzymuje, mam nadzieję że przynajmniej sama się oczyszczę.

Chciałabym przynajmniej wiedzieć kim było moje dziecko czy chłopczykiem czy dziewczynka. Ale tego się pewnie nigdy nie dowiem i będę musiała żyć z tą smutną świadomością. Jak się modlę do dzieciątka to raz mówię chłopczyk raz dziewczynka… Boli mnie serce że nie mogłam dać życia komuś kogo bardzo pragnęłam.

Serce krwawi.

Autor: Smutna@