Upadła nadzieja – moja historia o poronieniu

Od 4 lat staramy się z mężem o dziecko. Pomimo tego że jesteśmy młodzi, jeszcze przed 30, to życie nas nie oszczędza. Mamy za sobą liczne badania, wyniki, inseminacje i mnóstwo porażek na koncie. Ostatnio jednak nasze życie się zmieniło. Podjęliśmy decyzję o in vitro.

Upadła nadzieja - moja historia o poronieniu

Pierwsze podejście, pierwszy transfer i pierwszy raz w życiu pozytywny test ciążowy i przyrastającą beta. Pierwsze USG w 6 tyg., serduszka jeszcze widać nie było, ale podobno miało czas żeby się pojawić, zaczęły się wątpliwości i strach czy na pewno jest wszystko w porządku.

Wiara zwyciężyła i spokojnie czekaliśmy na 2 USG. W 8 tyg. ciąży lekarz stwierdził, że ciąża obumarła i zarodek się nie rozwinął, to był cios w samo serce, chciałam jak najszybciej wyjść z gabinetu i być już w domu, cofnąć czas i być znów w ciąży…ból po stracie jest ogromny.

Musiałam mieć zabieg łyżeczkowania, dwa dni przed – zemdlałam w nocy, dobrze że był przy mnie mój mąż. Pobyt w szpitalu straszny… Brak empatii i zrozumienia ze strony lekarzy, nie do pojęcia… Dostałam tabletki czekałam aż poronię, siedziałam w sali sama, ze swoim bólem i żalem przez 5 godzin, nikt do mnie nie zajrzał nie zapytał jak się czuje, czy nic mi nie trzeba…

Mąż niestety nie mógł być przy mnie przez Covid i ograniczenia. Nie wiem co poszło nie tak, jednak byłam w ciąży a więc coś ruszyło do przodu, chce podejść do drugiego transferu najlepiej już nie długo, chociaż się martwię czy i tym razem nasze szczęście nie zakończy się zbyt wcześnie.

Nie ma co czekać dłużej, trzeba się pozbierać i ruszyć dalej, chociaż boli jak nie wiem. Boli.. Ale moim zdaniem czas nie leczy ran… Upływający czas sprawia, że przyzwyczajamy się do bólu i on już tak nam nie dokucza, staje się codziennością, ale na pewno ten ból nie minie i będzie co jakiś czas o sobie przypominał,  jednak nie będzie tak intensywny jak na początku.

Mam nadzieję że każda kobieta po stracie będzie się kiedyś cieszyć swoją małą kruszynka, że cokolwiek się wydarzy zawsze jest po coś i ma to jakiś cel, którego nie rozumiemy…
Ale kiedyś będzie dobrze, musi być prawda?

Autor: Jola

Strata Ukochanych Bliźniaków – moja historia o stracie

Witam,

Jestem mamą dwóch kochanych synków i szczęśliwą żoną. W styczniu br. ogłosiłam w domu nowinę, że jestem kolejny raz w ciąży. Zdecydowałam razem z mężem, że to trzecia ciąża, dość szybko po porodzie drugiego synka i wybierzemy prywatne wizyty u ginekologa. W marcu okazało się na badaniu USG, że to jest ciąża mnoga. Jaka niespodzianka! I ogromna radość ogarnęła nasze życie. Cała rodzina nas wspierała, cieszyła się razem z nami.

Utrata bliźniaków - moja historia o stracie

Mamy małe mieszkanko, ale wszystko tak rozplanowaliśmy, aby dzieciom i nam było jak najlepiej. Od tego czasu zaczęłam brać leki na podtrzymanie ciąży, z uwagi, że jest to ciąża bliźniacza, wysokiego ryzyka. Okazała się też na następnym badaniu jednoowodniowa, jednokosmówkowa.

15 kwietnia lekarz był spokojny na wizycie, że jest wszystko w porządku, dzidziusie dobrze się rozwijają, zaznaczył również, że są symetryczne. Jednak wspominał kilka razy, że chce mnie zabrać do szpitala zbadać kosmówkowość dzieci, aby w późniejszych miesiącach wykluczyć tzw. podkradanie sobie jedzenia przez dzieci. Cieszyłam się bardzo, że rozwijają się tak dobrze.

30 kwietnia miałam kolejną wizytę, szlam na nią z niepokojem, bo nie czułam ruchów dzieci. W 20tyg ciąży było to dla mnie bardzo dziwne, że tak słabo je czuję. Na tej wizycie moje serce w jakimś stopniu pękło. Lekarz powiedział, że jedno serduszko nie bije, nawet zalecił bym sobie lekarza zmieniła, bo on mi nie pomoże. Byłam w kompletnym szoku.

Skierowanie do szpitala chciał dać dopiero po majówce, ale prosiłam by dał na teraz. Pomyślałam sobie wtedy o nim bardzo źle, bo jak mu płaciłam to nigdy nie powiedział, że mam sobie zabrać pieniądze, albo zmienić lekarza. Zawsze brał.
Wróciłam szybko z płaczem do domu. Spakowałam się, mąż poszedł ze mną pod szpital.

Po przejściu wszystkich procedur Covidowych przeszłam na badania na oddziale. Lekarka była zaniepokojona, wnikliwie patrzyła w monitor USG, zawołała drugiego lekarza, który miał potwierdzić diagnozę. Okazało się, że moje dzieci, moje kochane aniołki oboje od jakiegoś czasu już nie żyły. Była widoczna różnica w ich wielkości. Do dziś zastanawiam się jak ten ktoś nazywany moim ginekologiem mógł godzinę wcześniej powiedzieć, że jedno serduszko nie bije, a drugie tak. I gdzie ta ich symetryczność?

Płakałam strasznie, że noszę pod sercem moje martwe dzieci, że nigdy ich nie usłyszę, ich płaczu, ich śmiechu. Tak bardzo miałam już widoczny brzuszek, wszystkie ciuchy zmienione. Całe życie odwróciło się do góry nogami. Ten pobyt w szpitalu, ta noc bez rodziny na oddziale, za bardzo empatii ze strony personelu nie było, tylko zdania „jeszcze jesteś młoda, jeszcze będziesz w ciąży, tak miało być”. Przecież ja nosiłam w sobie tyle tygodni ŻYCIA, Dwa Życia.

Na drugi dzień, dokładnie 1 maja miałam wywołany poród naturalny, okropne doświadczenie, urodzić martwe dzieci siłami natury. Personel na porodówce w 100% wykazał czułość, empatię i pomoc. Na ginekologii niekoniecznie. Po porodzie prosiłam, aby mi dali dzieciątka. Kiedy położna przyniosła mi te dwie iskierki, płakałam jak nigdy. Całowałam je, tuliłam, dotykałam. Nie mogłam uwierzyć. Chciałam by zapłakały. Nazwałam je Kacperek i Piotruś. Moje Aniołki od razu dostały się do nieba.

Następnego dnia mogłam wyjść do domu. To było trudne, wychodziłam z domu z brzuchem, wróciłam bez brzucha i bez dzieci. Najgorsze jest to, że nie wiem co się stało z nimi.
Dwoje maluszków czekało już na mnie w domu, dla których muszę i chcę żyć. Po majówce zajęliśmy się z mężem pogrzebem. 7 maja odbyła się ceremonia pogrzebowa naszych kochanych dzieci. Nigdy ich nie zapomnę, zawsze będą moimi dziećmi, mimo, że są w niebie, zawsze pozostaną w moim sercu, mam ich zdjęcia, które całuję każdego dnia na dobranoc.

Tęsknię za nimi tak bardzo, że to aż boli. Gdyby nie rodzina, ich wsparcie byłoby ze mną źle. Moim Aniołkom jest już dobrze, a mi pozostały tylko wspomnienia o nich i wiele żalu do lekarza prowadzącego, który zwlekał z większymi badaniami w szpitalu, wykręcając się non stop, bo Covid.
Nawet nie miał odwagi do mnie zadzwonić, napisać, a nawet przyjść na oddział gdzie jest ordynatorem.

Mam nadzieję, że jeszcze zostanę Mamą, na razie muszę dojść do siebie, zadbać o swoje zdrowie i swoich najbliższych. A od teraz będę nazywać się mamą czwórki dzieci, gdzie dwójka bliźniaczków patrzy z nieba na nas i modli się za nami. Kiedyś je zobaczę, przytulę i nigdy już nie puszczę. Jest mi ogromnie ciężko, nie potrafię się z tym pogodzić, to jest zbyt trudne. Moje dzieci, które są obok trzymają mnie przy życiu, mój mąż i cała rodzina, lecz jakaś pustka we mnie już jest, dotkliwie ją czuję i do końca życia pozostanie.

Autor: Ania

 

Jak radzić sobie z emocjami po stracie? – moja historia

Kochane.. Niestety to co przeżyłam odbiło piętno na mojej psychice, na mym serduszku. Niespodziewanie los zmienił moje plany, moje marzenia o powiększeniu rodziny. Ten dzień na zawsze pozostanie w moim sercu. Póki tego osobiście nie doświadczyłam, nie myślałam, że strata nienarodzonego dziecka tak boli. Litry łez przelanych do poduszki, nieprzespane noce… brak apetytu, zaburzenia nastroju i wciąż nurtujące pytanie: „DLACZEGO?”.

 Jak radzić sobie z emocjami po stracie..?- moja historia

Warto rozmawiać, wygadać się zaufanej osobie, znaleźć jakieś zajęcie, pobyć z mężem, wrócić do pracy i starać się zapomnieć, choć to bardzo jest trudne. Medytacja, joga, bardzo okazały się pomocne w mojej sytuacji. Ciągle powtarzam sobie: ” co Cię nie zabije, to Cię wzmocni”.

Kochane wierzę, że i Tobie uda się z tego wyjść i że następnym razem będziesz w szpitalu już na innym oddziale i urodzisz wymarzone dziecko.

Autor: Doriska

Mój Okruszek – wzruszająca historia po stracie

Coś jest inaczej, ale to niemożliwe.

Czy wzmożony wysiłek fizyczny może być przyczyną poronienia

Pewnie to menopauza w końcu mam już 44 lata. Coś jednak podpowiada: „Może warto zrobić test” – co mi szkodzi. Szok! Dwie grube wyraźne kreski. Pierwsza reakcja: strach. W moim wieku 1000 rzeczy może pójść nie tak.

Druga reakcja: wielka radość! Znowu będę mamą! To cud!

Pierwsza wizyta u lekarza: euforia, pęcherzyk, zarodek i BIJĄCE SERDUSZKO.
Po powrocie całuję zdjęcia z USG. Dużo wypoczywam i cały czas się martwię żeby wszystko było dobrze. Mam delikatne przeczucie, że będzie Jasiek, a jak nie to Marysia. Pod koniec 8 tyg. coś jakby upławy, a może delikatne plamienie. Lekarz uspokaja: „Wszystko jest ok”. Nie daje mi to jednak spokoju.

Na drugi dzień jadę na USG

Serduszko nie bije. Skierowanie do szpitala, ale wracam do domu. Zaczynam mocniej plamić i pojawiają się skurcze. Rano szpital. Beta spada, a skurcze się nasilają i dochodzi do samoistnego poronienia bez farmakologi i zabiegu. Później żal, ból, że Bóg zesłał nam taki cud, a później Go odebrał. Personel miły, taktowny i cichy, ale to potęguje moje cierpienie, bo widzę ich współczucie.

Wracam do domu

Nie chcę zadręczać rodziny. Usuwam się w cień, nie pozwalam im się do siebie zbliżyć. Nie rozumieją mnie. Jak mogę tak cierpieć, skoro prędzej powinnam zostać babcią niż mamą. Mówią „może to i lepiej”, a ja tak bardzo tęsknię za Tobą Okruszku. Przytulam Twoje zdjęcia, kartę ciąży, przypominam sobie daty. Nie ma Cię dopiero tydzień, a mnie się wydaje całą wieczność.

Łzy lecą ciurkiem do zobaczenia Okruszku…

Autor: Magdalena

Historie po poronieniu – mój Aniołek

Dzień Dobry. Chciałam podzielić się moja historią. W styczniu tego roku dowiedziałam się że jestem w ciąży.

W jakim celu wykonuje się badanie MTHFR, Kto powinien wykonać badanie MTHFR, Ile kosztuje

Cieszyliśmy się z mężem bo chcieliśmy 2 dziecko. Już raz niestety poroniłam. Poszłam do lekarza na wizytę. To był początek ciąży: 4 tydzień dopiero. Lekarz powiedział, że trzeba poczekać jak się rozwinie ciąża. Dostałam duphaston na wszelki wypadek.

Była kolejna wizyta lekarz znów powiedział, że trzeba poczekać

I na kolejnej wizycie był już 8 tydzień. Jak zrobił USG to już widziałam, że dziecko się nie rozwinęło i nie rusza się. W tym momencie przestałam kontaktować. Lekarz powiedział, że niestety serce dziecka nie bije i się nie rozwinął płód. To był czwartek. Lekarz powiedział żebym weekend przeczekała żeby poronienie samo się zaczęło. Niestety w poniedziałek miałam w szpitalu wywołane poronienie, a później zabieg. Strasznie to przeżyłam. Już myślałam, że się uda mieć 2 dziecko. Po 2 tygodniach pochowaliśmy z mężem naszą kruszonkę. Smutek jest okropny.

Autor: Redzia