Ten dzień, gdy zobaczyłam dwie kreski. Byłam najszczęśliwszą osobą na planecie. Długo staraliśmy się z mężem o maleństwo. W pewnym momencie odpuściliśmy i udało się – test pozytywny. Jak każda kobieta w ciąży, umówiłam się na wizytę u lekarza i wraz z mężem widzieliśmy małe serduszko naszego maleństwa. To była cudowna chwila. Codziennie witałam się z maleństwem, wieczorami dotykałam brzucha i w myślach śpiewałam kołysanki. Okazało się, że narzeczona kuzyna męża też jest w ciąży i mamy podobny termin. Wspólne plany, spacery, zabawy.
Archiwum kategorii: Wasze historie
Historia po poronieniu – moje aniołki
Blisko rok temu dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Cieszyłam się jak dziecko – staraliśmy się ponad rok i w końcu się udało. Bardzo ostrożnie podchodziliśmy do tematu – powiedzieliśmy bliskim koło 9 tygodnia.
Bardzo źle znosiłam tą ciążę – zupełnie inaczej w porównaniu do pierwszej, sprzed 3 lat. Byłam bardzo osłabiona, lockdown nie pomagał, córka 2,5 roku stwierdziła nawet, że nie będzie sypiać w dzień, bo jest jasno. Ginekolog stwierdziła, że taka ciąża – każda jest inna, a ja …nadpobudliwa. Byłam bardzo zaniepokojona. Przy wstawaniu niemal za każdym razem robiło mi się ciemno w oczach.
Zbliżałam się do końca pierwszego trymestru, wizytę miałam umówioną w Dniu Matki. Pamiętam tylko liście kołyszące się za oknem na wietrze i słowa lekarza: „ciąża nie rozwija się prawidłowo”. Postawiono diagnozę: puste jajo płodowe. Dostałam skierowanie do szpitala. Nie mogłam tego zrozumieć – chyba ciągle nie umiem. W 8 tc biło serducho, a teraz było pusto… Nawet teraz łzy płyną mi po policzkach. Tak bardzo je kochałam.
Do szpitala zgłosiłam się następnego dnia. Znowu ta sama diagnoza. Przed wejściem na oddział trzeba zrobić wymaz na Covid no i w końcu mnie przyjęli, 29.05.2020. Wywiad i zaczynamy działać. Dostaje 4 tabletki dopochwowo, żeby szybko ruszyło. Tylko, że nie ruszyło. Kolejnego dnia powtórka, i następnego również. Dziewczyna z łóżka obok oczy przecierała ze zdziwienia: moje poprzedniczki „ruszały” po dwóch pigułach i wychodziły do domu.
Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że innego finału nie będzie. Tęsknota za tym co miało nadejść i za rodziną w domu. W nocy zaczęłam krwawić. Następnego dnia wykonano łyżeczkowanie – w Dniu Dziecka.
Nie chciałam kojarzyć tych dni ze swoją stratą. W końcu mam jedno dziecko i to powinien być jej dzień.
Przyszedł październik a ja jak maniaczka myślałam o 15.10 – Dniu Dziecka Utraconego. To ten dzień miał być najsmutniejszy w roku. I był – chyba nawet bardziej niż zakładałam. Cała zasługa w siostrze mojego męża, która ogłosiła, że jest w ciąży – „jakoś w 4 tygodniu”. Miesiąc wcześniej też uraczyła nas podobną informacją, tylko po to żeby po dwóch dniach dać rodzinie cynk, że jednak nie. Chciałam ją rozszarpać …bo zabrała mi ten dzień. Wiem, że to brzmi głupio, bo nikt nie chce tego dnia kojarzyć, ale tak czułam.
Tydzień później sama zobaczyłam dwie kreski. Cieszyłam się, ale za nic w świecie nie chciałam nikomu mówić. Tym razem nie mówiłam też córce. Tylko ja i mąż mieliśmy okazję odrobinę się pocieszyć. W 7 tc zaczęłam krwawić. Przebieg już znałam – powtórka. Wizyta na SOR-ze. Znowu łyżeczkowanie. I znowu muszę czekać na kolejną próbę. W międzyczasie robię badania – okazuje się, że jestem okazem zdrowia. Fizycznie.
Moja psychika jest w milionie kawałków. I chyba piszę tutaj, bo nikt nie chce ze mną o tym rozmawiać. Czasami gadamy z mężem, powiedzieliśmy i wykrzyczeliśmy sobie już wszystko. Lubię te chwile, chociaż on nie czuje tego tak jak ja. Myślałam, że nie przeżyję świąt Bożego Narodzenia. Miałam termin przed świętami, później kolejna strata. Wokół tyle dziewczyn, którym się udało – dwie sąsiadki urodziły w moim grudniowym terminie. Ciężko mi patrzeć na te maluchy. A teraz widzę rosnący brzuch siostry męża. Ona też urodzi w „moim” terminie – w każdym razie w tym samym miesiącu – w czerwcu.
Czuję jakbym siedziała w jakiejś skorupie. Niby pracuje, funkcjonuje, ale raczej zakładam maskę, robię makijaż, podnoszę głowę i idę do przodu.
Napisanie tego trochę mnie kosztowało, w końcu tyle razy próbowałam, ale nigdy nie nacisnęłam „WYŚLIJ”. Dziękuję za tą możliwość.
P.S.
Kocham Was moje aniołki :*
Autor: Monika
Kochałam go…wzruszająca historia po poronieniu
ii
Moja historia – wzruszające wyznanie po stracie
W grudniu 2018 roku zobaczyłam upragnione dwie kreski na teście ciążowym. To miał być jeden z najlepszych dni w moim życiu. Podzieliłam się tą radosną nowiną z mężem, po czym pojechaliśmy zrobić betę w celu potwierdzenia ciąży. Wynik dostaliśmy tego samego dnia, byliśmy bardzo szczęśliwi.
Po kilku dniach umówiłam się do lekarza, to było tuż przed świętami. Dowiedziałam się jedynie, że za wcześnie (6 tydz,) i jeszcze nic nie widać, a kolejna wizyta za 2 tygodnie.
Święta były radosne, pełne planów i nadziei, że kolejne Boże Narodzenie spędzimy już w 3. Później pojawił się niepokój, pomimo że miałam objawy ciąży i nic nie wskazywało na to że coś pójdzie nie tak.
4 stycznia 2019 to jeden z dni, których nigdy nie zapomnę
Pojechałam na kontrolę, podczas której dowiedziałam się, że serduszko nie bije i nie mam co liczyć na to, że zacznie. Dostałam skierowanie do szpitala. Pamiętam, że wybiegłam z gabinetu i zaczęłam histerycznie płakać, uspokajał mnie mój mąż.
Jednak wtedy w jednej chwili zawalił się mój świat. Nie tak wyobrażałam sobie początek roku. Po dwóch dniach poszłam do szpitala. USG kontrolne, tabletki podane na noc. Cała noc płaczu i ogromnego bólu. Kiedy rano poszłam do toalety „coś” ze mnie wypadło. Okazało się później na USG, że to był zarodek, ale nie oczyściłam się do końca, więc musiałam mieć zrobiony zabieg łyżeczkowania.
Do domu wyszłam tego samego dnia, pełna rozgoryczenia, żalu do świata i samej siebie, bólu i braku wiary że wszystko się ułoży. Kolejne tygodnie upłynęły na płaczu i ogromnym poczuciu straty, poczuciu beznadziei i załamaniu.
Na tym mogłabym zakończyć moją historię, jednak pisze tutaj żeby dać innym kobietom nadzieję że po burzy wychodzi słońce.
Po wizycie kontrolnej dostałam zielone światło na starania, więc razem z mężem postanowiliśmy, że się nie poddajemy i próbujemy walczyć o szczęście.
Dziś to SZCZĘŚCIE ma już ponad pół roku i daje nam mnóstwo radości każdego dnia.
Nie zapomniałam o moim Aniołku, wiem że nad nami czuwa i chce żebyśmy się cieszyli z tego co mamy.
Zawsze trzeba walczyć…
Autor: Mama
Historie kobiet, które doświadczyły poronienia- Cisza
Najgorsze są wieczory. Codziennie proszę by do mnie wróciło, żeby zostało ze mną. Nie potrafię jeszcze całkiem przestać płakać. W październiku 2020 czułam się najszczęśliwszą kobietą na świecie a teraz czuję tylko pustkę. To tak jakby przestały bić dwa serca, dziecka i moje.
Codziennie nadchodzi moment gdy coś ściska mi gardło tak, że nie mogę oddychać, codziennie karmię się mantrą „jeszcze będzie dobrze”. Codziennie próbuje zebrać się by jakoś funkcjonować.
Jutro wracam do pracy. Po skróconym urlopie macierzyńskim, po zwolnieniu lekarskim. Po wszystkich tych dniach, w których miałam dojść do siebie. Najwcześniej miałam wrócić we wrześniu 2022r. Miałam trajkotać o tym jak to jestem zmęczona po nieprzespanych nocach, opowiadać z zachwytem, że już siada, i jak ślicznie się uśmiecha.
Wrócę z nadzieją, że nikt mnie o nic nie zapyta, że nie rozpłacze się ot tak. Cały mój świat runął a ja nadal nie wiem jak się z tego podnieść. Nawet nie potrafię wykasować z telefonu zdjęcia testu ciążowego. Tylko tyle mi zostało. Tylko ten jeden ślad, że już ze mną było.
Proszę wróć i zostań.
Autor: Magda