Dlaczego nie mogłam skorzystać z przysługujących praw po poronieniu

  1. To wcale nie takie trudne! Ale po kolei…
  2. I tak znalazłam informację o prawach
  3. Co trzeba zrobić? Badania po poronieniu
  4. Najlepiej od razu powiedzieć lekarzowi o chęci wykonania badań
  5. Genetyczne przyczyny poronienia – inne badanie dziecka

Wiecie, że po poronieniu możecie pochować dziecko, zarejestrować je w USC, przejść na urlop macierzyński i odebrać zasiłek pogrzebowy? No właśnie… Ja też nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że coś takiego w ogóle mi przysługuje! W szpitalu nikt nic nie mówił – dopiero po powrocie do domu, po kilku tygodniach, przez przypadek wszystkiego się dowiedziałam…dlaczego nie mogłam skorzystać z przysługujących praw po poronieniu

Czytaj dalej

Jak przeżyć oczekiwanie?

Mam 32 lata, 2-letniego synka i dziś test pokazał 2 kreski. Który to test? Nie pytajcie…

jak przeżyć oczekiwanie

Już bym pewnie miała dobre auto za tą kasę. Znacie to uczucie: boje się być szczęśliwa, jakby przeczucie, że za zakrętem czyha niebezpieczeństwo. Bo to moja czwarta ciąża. Był kwiecień 2017 r. Razem z narzeczonym nie posiadaliśmy się z radości! Obdzwoniliśmy rodziców, rodziny. Wyliczyłam z położną (bo przebywam w UK), że to 9 tydzień. Potem poszło: wizyty u położnej, usg za 4 tygodnie, czas wręcz biegł… kwitłam. 13 tydzień, USG, miałam tak pełny pęcherz, ze prawie pękłam, ale radiolog nic nie widziała, musiała zrobić USG dopochwowo, po czym stwierdziła, ze ciąża jest o wiele młodsza niż myśleliśmy. O braku bicia serca nie wspomniała. Wyczytałam to potem w dokumentach.

Po tygodniu miałam kolejne USG i kolejny zawód

Przez ten tydzień modliłam się, dużo leżałam, przeprosiłam wszystkich, którym wyrządziłam jakaś krzywdę. Po tygodniu zapadł wyrok: płód jest jeszcze mniejszy, nie rośnie, serce nie bije. Narzeczony był tam ze mną. Płakaliśmy, wspieraliśmy się nawzajem. Dali mi tabletki, chyba Cytotec, dali kodeine. Mogłam też czekać co z tego wyniknie lub zapisać się na zabieg. Wybrałam tabletki. Był czwartek, ok.13:00. Przyjechaliśmy do domu, wzięłam tabletki pod język, po godzinie-dwóch zaczęłam wymiotować, krwawic. Noc spędziliśmy na kanapie. Narzeczony ciągle przy mnie. W nocy obficie krwawiłam, rano jakby uspokoiło się. Nosiło mnie. Poszłam do lekarza po zwolnienie. Dostałam 2 tygodnie. Poszliśmy do sklepu po środki sanitarne.

Był 26 maja: Dzień Matki! A moje właśnie umarło…

Po kilku dniach wszystko uspokoiło się (tak myślałam). Po 4-5 dniach znów zaczęłam krwawic obficie, do tego stopnia, że wezwaliśmy ambulans. Przyjechali po godzinie, zbadali puls i zapytali czy chcę pojechać do szpitala. W karetce krwawiłam nieprzerwanie. Ciągle miałam tez mdłości. W szpitalu czekałam ponad godzinę, dopiero kiedy krew zaczęła kapać z wózka, zainteresowali się mną. Po kilku godzinach zrobili mi zabieg, ponieważ jakaś tkanka zablokowała się. Obudziłam się ok.4 rano. Mój partner siedział obok łózka. Sala, na której leżałam, liczyła kilkanaście łóżek oddzielonych kotarami. Wypisali mnie o 12 tego samego dnia.

Był 1. czerwca

Po wszystkim długo nie mogłam dojść do siebie. Stroniłam od ludzi, nie chciałam wracać do pracy w fabryce, chociaż partner i jego rodzina namawiali mnie. Po 4 tygodniach wróciłam do pracy i było mi niezmiernie ciężko. Zrezygnowałam z funkcji i przywilejów team leadera, chciałam tylko wykonywać proste czynności. Miałam problemy ze snem, z praca, w związku. Poszłam do lekarza, skierowali mnie na counselling. Skontaktowałam się z fundacją wspierająca kobiety po rożnych przejściach. Wstępna wizyta była bardzo przykra. Kobieta robiąca wywiad była bardzo niemiła: twierdziła, że moje poronienie to nic specjalnego. Przydzielili mi młodą studentkę. Chodziłam na terapię przez kilka miesięcy.

W ciągu tych kilku miesięcy znów zaszłam w ciążę

Dokładnie 3 września zrobiłam test, ale partner zniechęcił mnie, mówiąc, ze pewnie kolejny test negatywny i szkoda pieniędzy. Dzień później opróżniam kosz i wyciągam test z 2 kreskami. Dzwonie do lekarza, do chłopaka, zanoszę próbkę moczu do przychodni… kupuje jeszcze 1 test: pozytywny. Przychodnia potwierdza, ich zdaniem to 4-6 tydzień (liczą od ostatniej miesiączki), procedura rusza od nowa. Po 2 tygodniach wizyta u położnej, potem bóle w podbrzuszu. W 8 tygodniu jadę do szpitala na oddział wczesnej ciąży (early pregnancy unit). USG rozwiewa obawy, ale jestem dopiero w 6.tygodniu, jednak serce bije. Biorę wolne od pracy, bo się boję.Wracam do pracy w 12 tygodniu. Nagle znów ostry ból w dole brzucha. Robią badania, podwyższone ciśnienie, ale diagnostycy i USG już nie pracują. Odsyłają nas do domu.

Tydzień później nareszcie USG i wszystko w normie

Wyniki badań na syndrom Downa i Patau są w porządku. Nareszcie 5. tydzień i kolejne USG: chłopiec. Mój partner myślał, że byłam rozczarowana, a ja po prostu cieszyłam się i martwiłam jednocześnie. W 6. miesiącu zaczęła lecieć siara. Potem pierwsze ruchy, usłyszałam bicie serca: niezapomniane. Urodził się w maju 2018, naturalnie, 4 dni po terminie, nigdy nie odeszły mi wody, ale poród szybki, tylko popękałam 3. Stopien. Do porodu nie zdążyli mnie znieczulić, to później dostałam Epidural na zakładanie szwów. Wyszliśmy tego samego dnia. Rozwija się zdrowo. Byliśmy naprawde szczesliwi, choc nie obylo sie bez trosk i problemow wychowawczych, karmie go dotychczas. Okres nie wrocil dopoki moj syn nie skonczyl 9 miesiecy, pewnie za sprawa karmienia. Mial 10 miesiecy, poszlam przebadac sie, zapytalam o antykoncepcje. Dali mi tabletke POP, ktora mozna stosowac karmiac. Po niej wrocil okres, wlasciwie krwawilam caly czas. Podziekowalam za tabletki.

Zaczelismy starac sie o dziecko kiedy skonczyl rok: bez skutku

Przez 2-3 miesiace znow brak okresu, ale wynik testu negatywny. Znow sie staramy-bezskutecznie. Wreszcie w lutym 2020 przelom: test pozytywny, 2 dni po urodzinach. Dzwonie do meza, do przychodni… machina rusza, nie posiadamy sie ze szczescia. Tydzien pozniej polozna: wizyta trwa 10 minut, za tydzien nastepna, towarzyszy mi synek i ta trwa juz godzine. Jest duze zamieszanie:zle nazwisko, inny adres, nie ta przychodnia. Rzekomo 6. Tydzien ciazy.Mowie w pracy, powoli oswajamy sie z ciaza, kompletujemy wyprawke. Wkrada sie Covid-19. Okolo 9.tygodnia zaczyna bolec mnie brzuch. Dzwonie na EPAU ( wczesna ciaza), jade do szpitala, wypraszaja meza i dziecko ze szpitala. Na badanie ide sama. Pelny pecherz nie pomaga, znow nie widza Dziecka, pytaja czy moze byc mlodsze, moze jest zbyt wczesnie. USG dopochwowe tez nie przynosi jednoznacznej odpowiedzi. Kaza wrocic za 10 dni. Najwieksza meka: w domu i w pracy jak na szpilkach. 10 dni pozniej znow szpital. Maz zostaje z dzieckiem, czekam od 10 rano, o 11 wreszcie USG i wyrok: przykro nam, nie rosnie, nie rozwija sie.Nie mam zasiegu, nie wiem jak maz i syn. SMS-y nie docieraja. Chce tylko wyjsc. Zachowuje kamienna twarz. Kaza czekac, po 4h wreszcie wzywa mnie lekarz.

Najgorsze 4h zycia. Mam wybor: zdac sie na nature albo przyjac cytotec

Wybralam nature, ale wzielam lek na wszelki wypadek. Jest 30 marca. 31 marca wzielam tabletki, zadzialaly szybko, na szczescie tylko obficie krwawilam, kazdego dnia mniej. 2 kwietnia dostalam krwotok: porod z rzeznia w jednym. Maz poszedl po srodki sanitarne, kolezanka,chcac mnie pocieszyc, mowi, zebym wstrzymala sie z kolejna ciaza na lepsze czasy, ze to zly czas, sama wlasnie urodzila… syty glodnego nie zrozumie…2 kwietnia, zmieniam podpaski co 5 minut, nagle cos gabczastego wielkosci mydelka laduje w mojej dloni. Maz kaze mi „to” wyrzucic, synek niewiele rozumie. Maz tez jest pomocny, ale przezywa to po swojemu. Boli cialo i psychika. Jestem bardzo blada i slaba. Byle nie musiec jechac do szpitala. Mijaja dni i tygodnie, a ja mysle, ze mogalbym miec juz skan, polowkowe… mam meza i dziecko, obje chodzimy do pracy, bo koronawirus, duzo czasu dla rodziny i duzo rozmyslan.

Czymze jest strata Dziecka w porownaniu do tylu smierci?

W wyniku zaniedbania lekarzy dostaje przypomnienie o wizycie, wyzywam sie na pielegniarce, zdarza mi sie krzyknac na synka i meza… klocimy sie o byle co. Z utesknieniem czekam na okres… pytam czemu my, czemu inni moga, a my nie? Nie palimy, nie pijemy, raczej zdrowo jemy, duzo spacerujemy… raz w zlosci powiedzialam, ze tesciowa powinna umrzec, nie moje Dziecko, potem zalowalam bo zrobilam przykrosc mezowi. Oni nawet nie wiedzieli o ciazy, o jej utracie.
Nagle dzis 2 kreski na tescie. Dzwonia z pracy, zeby wrocic, ale czy powinnam? Boje sie o siebie i rodzine, o synka, o to Dziecko, ktore we mnie rosnie, o to co dalej. Nie dam rady kolejny raz, ale wiem, ze musze byc silna dla moich mezczyzn. Boje sie utraty pracy, ustaty kolejnego Dziecka, braku srodkow do zycia. maz tez ciagle czeka ba wezwanie do pracy.
Mowi mi, zebym zachowala spokoj, ale jak sie nie denerwowac, nie martwic?

Wielkie starania i szybki koniec świata

Mam dopiero albo aż 27 lat. Z mężem o dziecko staraliśmy się od 3 lat.

W jakim celu wykonuje się badanie MTHFR

Nie było łatwo. Po pół roku starań, lekarz stwierdził PCOS i insulinooporność. Nie jest to sytuacja bez wyjścia, są przecież na to leki. Dwa lata badań, terapii. Co miesiąc nowa nadzieja i nic.

W końcu JEST!!! UDAŁO SIĘ!!!

Zaczęło się od dwóch kresek, z czego jedna była tylko ledwo widoczna,. Potem wymioty, ból piersi. Mamy to! Mamy ciążę! Będę mama, a mój ukochany tatą. Pierwsza wizyta u lekarza – jest piękny, zagnieżdżony pęcherzyk i rośnie. Dostałam zalecenia, leki i odpoczywać w domu. W między czasie, cały czas bałam się i modliłam żeby wszystko było dobrze.

Kolejna wizyta

To tylko 6 tc, ale zobaczyliśmy na USG naszą kochaną fasolkę. Jest i maleństwo, i ma nawet serduszko. Popłakałam się że szczęścia. Po paru dniach zaniepokoiła mnie zmiana wyglądu piersi, nie były wtedy dla mnie dość ciążowe, ale pomyślałam taki mój urok. Nie było krwawienia, każdy lekki ból tłumaczyłam, że dzidzia rośnie i to normalne. Jaka ja byłam durna, że już wtedy nie poleciałam do lekarza. Kolejna wizyta miała miejsce wczoraj. Dziecka nie ma, nie żyje. Dzisiaj piszę tą opowieść ze szpitalnego łóżka, czekając aż usunie się to co jeszcze z dzidzi zostało.

Autor: Diana

Umysł Jest królem

W ciążę zaszłam w 2018 roku niespodziewanie, późno, bo około 40 urodzin, ale jak ja się cieszyłam!!!

Dziewczyny, kobiety - trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!

Od początku był jakiś niepokój, bo po pierwszej wizycie ok 5. tygodnia nie było widać jeszcze serduszka. To jednak zbyt wcześnie, więc poczekałam chwilę i jest, słyszałam jak bije mojemu maleństwu serduszko. Mąż był pewien, że to dziewczynka i oboje cieszyliśmy się tą myślą. Pobolewał mnie brzuch, ale to niby na początku tak ma być. I na wizycie 7/8 tydzień nagle słyszę, że serduszko nie bije.

Proszę o sprawdzenie jeszcze chyba z 10 razy

Pani doktor sprawdza w milczeniu. Kolejne USG u innego lekarza. To prawda. To koniec. Moje urodziny przepłakałam. Tydzień potem koszmar w szpitalu!!!
W maju pierwsza miesiączka po obumarciu maleństwa. I ta ciągła myśl: „chcę być znów w ciąży.” Z całych sił brzmiało to we mnie jak mantra. W czerwcu nagle mąż mówi, że czuje ,że jestem w ciąży. Ja się pukam w głowę: „Skąd Ty to możesz wiedzieć kochanie?”. Robię test, żeby go sprawdzić i…nic nie ma śladu kreski. Ale nie daje mi to spokoju po tygodniu znowu test. Patrzę, a tam niby coś, ale nic nie widać 😉 Po kolejnym tygodniu….JEST!!!!!!JESTEM W CIĄŻY!!!!!!!

W 2019 roku urodziłam synka, zdrowego, najukochańszego, najcudowniejszego!!!!

Niby w szpitalu mówili trzeba odczekać, a moja Pani doktor: kochajcie się teraz i już jak chcesz mieć dziecko. W niecały miesiąc po zabiegu zaszłam w ciążę i wszystko skończyło się dobrze, choć bałam się do końca i różne momenty były (nawet krwawiłam). Ale wszystko się cudownie skończyło.

Dziewczyny, kobiety – trzeba myśleć o tym czego pragniecie z całych sił. Wam też się uda, na pewno!!!!!!!!!

Autor: Aga

Łzy szczęścia i łzy rozpaczy

Jestem mama już 3-letniej Majeczki, bardzo żywe dziecko i bardzo kochane, nasz promyczek. Po rozmowie z mężem postanowiliśmy, że chcemy mieć kolejnego bobaska. Maja jest już na tyle duża i samodzielna, że odnalazłaby się w roli starszej siostrzyczki.

Jakie są przyczyny trombofilii wrodzonej, Jakie są objawy trombofilii wrodzonej

W listopadzie 2019 zaczęliśmy starania o dzidziusia. Pierwszy cykl niestety bez rezultatu, drugi to samo… w końcu nadszedł styczeń 2020 okres mi się spóźniał 5 dni. Szybko po test i są upragnione dwie kreseczki. Cieszyliśmy się bardzo. Za trzecim razem nam się udało. Łzy radości były ogromne. Byliśmy bardzo szczęśliwi, że nasza córcia będzie miała rodzeństwo.

Nadszedł czas pierwszej wizyty

USG wykazało piękną kropeczkę. „Ciąża jest. 5 tydzień, zapraszam na kolejna wizytę za miesiąc.” – usłyszałam od ginekologa. Czekałam z niecierpliwością na kolejną wizytę, aż w końcu nadszedł ten dzień. Był to 9 tc. 4dzień ciąży. Serduszko pięknie biło, łzy ze szczęścia same płynęły po policzkach. Lekarz powiedział, że wszystko się dobrze rozwija, i że widzimy się kolejny raz za 2 tygodnie żeby zrobić badania prenatalne. Bardzo się cieszyłam. Wiedziałam, że znowu zobaczę nasze maleństwo, które z wizyty na wizytę było coraz bardziej silne i coraz większe.

W końcu po dwóch tygodniach nastał ten dzień

Było to całkiem niedawno, bo 6.04.2020 radości nie było końca. Najpierw jak na każdej wizycie czekał mnie fotel, potem USG. Lekarz w ciszy badał mojego dzidziusia. Po chwili usłyszałam bicie serduszka, piękny dźwięk. Lekarz ciągle coś sprawdzał, aż w końcu z jego ust padły słowa „Niestety muszę przekazać takie informacje, ale z pani dzieckiem niestety nie jest dobrze…”. Czułam jak mi serce staje, oczy pełne łez, tym razem łez rozpaczy. Lekarz kontynuuje dalej „U pani dziecka brakuje pokrywy czaszki, niestety muszę Panią skierować do szpitala…”. Byłam cała we łzach. Czułam się jakby to w ogóle nie było do mnie. Lekarz kazał mi się ubrać i wrócić do gabinetu. Usiadłam na krześle i czułam jak serce pęka mi milion kawałków. Lekarz zaczął tłumaczyć, że moje dzieciątko ma wadę, brak pokrywy czaszki i obrzęk mózgu, ze jest to wada, z którą dziecko nie ma szans na przeżycie i jest do wskazanie do przerwania ciąży… Następnego dnia musiałam wstawić się do szpitala.

Ciągle gdzieś ta malutka iskierka nadziei była we mnie: „może lekarz jednak się pomylił, jeszcze wszystko będzie dobrze”

Morze wylanych łez. Modlitwa żeby to wszystko jednak nie okazało się prawdą. Niestety w szpitalu na izbie przyjęć dwóch kolejnych ginekologów potwierdziło tylko to, co już wiedziałam… Przyjęto mnie na oddział. Najpierw podano mi tabletkę. Po 4 godzinach zaczęłam lekko krwawić. Ból w sercu był o wiele, wiele gorszy niż ból brzucha. Tabletka zaczęła działać po 6 godzinach. W toalecie poczułam, że coś ze mnie wyleciało. To było moje dzieciątko. Moje upragnione szczęście, na które tak bardzo czekaliśmy. Przyszła pielęgniarka i wyciągnęła je z toalety. Płakałam jak małe dziecko. Wzięli mnie na USG. Słyszę: „Doszło do poronienia„.

Tak bardzo ciężko na duszy, tak bardzo źle…

O 21 zabrali mnie na zabieg łyżeczkowania, bo strasznie krwawiłam… Następnego dnia wyszłam do domu. Moja rozpacz jest ogromna. Nasze kochane maleństwo, nasz kochany aniołek. Dlaczego Bóg cię od nas zabrał… nie umiem się z tym pogodzić, pustka w sercu. Nigdy bym nie przypuszczała, że przyjdzie mi przechodzić przez coś takiego… dlaczego to takie trudne. Dlaczego Bóg pozwolił nam się radować, żeby potem czuć ogromny żal i smutek…Dniami i nocami wylewam morze łez, jak mam teraz funkcjonować, jak mam dalej żyć…Tak cholernie ciężko.

Autor: Pola