Straciłam :( [HISTORIA PORONIENIA]

Marzenie o drugim dziecku było jednym z największych 🙂 3.08.2018 zrobiłam test i o dziwo 2 kreski :))) Radość wielka 😉 Poszłam do lekarza, badania, założyliśmy kartę i radości nie było końca. Poszłam w piątek do lekarza po badaniu ginekologicznym zaczęło bolec mnie podbrzusze :/

straciłam

W sobotę wylądowałam w szpitalu

USG bardzo dobre FHR 144/min. Płód żywy w macicy, ciałko żółte itp. Dostałam luteinę dopochwowo. Pod wieczór zaczęłam delikatnie plamić, ale to rzekomo od luteiny. W niedzielę ból nie ustawał. W poniedziałek skontaktowałam się ze swoim lekarzem i dostałam skierowanie do szpitala, jadąc do domu, dostałam silnego krwotoku 🙁

Wiedziałam, że już nic nie ma… Jadąc do szpitala, tak płakałam, że brakowało mi powietrza. W szpitalu zrobili mi USG, całą leżankę, wszystko zakrwawiłam. Cudem znaleźli dla mnie miejsce… 🙁 Zabieg łyżeczkowania trwał niedługo… Tak się zakończyło moje szczęście…. :(( pustka straszna, mimo że minęły 2 miesiące… 8 tydzień ciąży odebrał mi nadzieję ;(


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©GLady/pixabay.com

Aniołek [HISTORIA PORONIENIA]

Chciałam się z Wami podzielić moją historią, która zmieniła moje życie na zawsze. Z mężem bardzo długo staraliśmy się o dziecko, aż tu nagle w grudniu zeszłego roku, tuż przed świętami, test pokazał upragnione dwie kreseczki.

aniołek

Szczęście, płacz, chodziliśmy cały czas w skowronkach

W 12 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że to będzie syn, ciąża rozwijała się wzorowo aż do 26 tygodnia ciąży, kiedy wystąpiło nadciśnienie indukowane ciążą. Pojechaliśmy do szpitala, serduszko biło, lekarze powiedzieli, że za wcześnie, by ciążę rozwiązać, więc przyjęli mnie na oddział, gdzie próbowali zbić ciśnienie, lecz bezskuteczne – miałam stan przedrzucawkowy.

I tak w 30 tygodniu ciąży, w nocy, bardzo rozbolał mnie brzuch…

Położna przyszła, by podpiąć mnie pod ktg, a tam cisza, USG potwierdziło, że nasz kochany syn nie żyje… Szybka decyzja lekarzy o cesarskim cięciu, bo powstał krwiak i prawdopodobnie odklejenie łożyska.

Tego dnia świat runął, a serce pękło na milion kawałków. Był taki malutki, 980 gramów, przez moje ciśnienie nie rósł (hipotrofik). Minęły 4 miesiące, a tęsknota każdego dnia mnie zabija. Ciągle zadaję sobie pytanie… Gdybym trafiła do innego szpitala o III stopniu referencyjności i zrobiliby mi cesarkę w tym 26 tygodniu ciąży, to mój syn przecież mógłby żyć. Kocham cię, mój Aniołku, i nigdy nie przestanę!


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©GoranH/pixabay.com

Strata… [HISTORIA PORONIENIA]

Ciężko mi pisać, bo straciłam naszego aniołka 5 dni temu. Tak bardzo upragnionego, wyczekanego, tak długo się o niego staraliśmy. Już się zdecydowaliśmy na in vitro, a jednak się udało. Byłam w szóstym tygodniu i tak naprawdę wiedzieliśmy, że jestem w ciąży tylko dwa tygodnie, tylko tyle się cieszyliśmy tyle szczęścia.

strata

W niedzielę dostałam telefon, że moja babcia zmarła

Po rozmowie z lekarzem zdecydowałam się przylecieć do Polski na pogrzeb, to miał być krótki lot z przesiadką w Londynie, cała podróż miała trwać parę godzin. Jak czekałam na następny lot w Londynie, poczułam, jakbym natychmiast musiała iść do toalety i wtedy się zaczęło. Zobaczyłam krew na bieliźnie, byłam sama w obcym mieście, nie wiedziałam, co robić, nie zadzwoniłam do nikogo, bo ja głupia, krwawiąc na kiblu gdzieś na lotnisku, nie chciałam nikogo martwić.

W końcu wsiadłam do samolotu

Tata czekał na mnie na lotnisku, cieszył się, że mnie zobaczy i szczęśliwy, że mam kochaną fasolkę w sobie. Pojechaliśmy od razu do szpitala, trwało to może 20 minut. Może po 5 minutach jak wpadłam na izbę przyjęć, już mnie badał ginekolog i było już po wszystkim, straciłam ciążę i moją wyczekaną fasolkę.

Przyjęli mnie do szpitala, wywiad, wenflon, położyli mnie na salę. Lekarz był bardzo miły, starał się mi wytłumaczyć, co się ze mną dzieje i powiedział mi, że nic nie mogłam zrobić, że to wszystko musiało zacząć się parę dni wcześniej i teraz hormony zadziałały i że nie mogę się obwiniać, że lot nie miał wpływu na to, że poroniłam.

Kochane panie pielęgniarki trzymały mnie za rękę i głaskały po włosach

Dostałam pojedynczą salę z łazienką, wpuściły nawet moją przyjaciółkę, mimo że było już po 10 w nocy. Dostałam leki i zasnęłam. Rano przy obchodzie zmienił się lekarz i powiedział mi: „A to 6 tydzień, to nie ma co się przejmować, to dopiero początek drogi skrobniemy i będzie po wszystkim”. Jak coś takiego można komuś powiedzieć, dla mnie to był koniec świata, byłam daleko od domu, od mojego partnera, czułam się taka sama.

Po może godzinie miałam USG i chwilę po zabieg

Później słabo pamiętam, obudziłam się na sali po wszystkim, pani pielęgniarka sprawdzała, czy mocno krwawię. Jak już doszłam do siebie po narkozie i po rozmowie z lekarzem, zdecydowałam się wyjść ze szpitala na własne życzenie.

Następnego dnia pojechałam na pogrzeb babci, dla mnie to chyba też było pożegnanie z moim aniołkiem, którego straciłam w toalecie na lotnisku. Ja nie mogę powiedzieć złego słowa na szpital, pielęgniarki, tylko ten jeden lekarz, ale może w taki głupi sposób chciał mnie pocieszyć, nie wiem.

Zabieg miałam w środę, w piątek poszłam prywatnie na wizytę do ginekologa i tu też udało mi się trafić na super lekarza. Jestem z małego miasteczka na Mazurach, szpital w moim mieście nie ma za dobrej opinii, ale zajęli się mną bardzo dobrze, z sercem, ze zrozumieniem i może dlatego trochę łatwiej mi przez to przejść. Powoli mniej płaczę, chcę tylko wrócić do partnera i się do niego przytulić, on też stracił dziecko.


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©Couleur/pixabay.com

4 latka… [HISTORIA PORONIENIA]

Mój pierwszy upragniony synuś, miałby w sierpniu tego roku 4 latka… Odszedł ode mnie, kiedy byłam w 6 miesiącu ciąży. Do dziś nic nie rozumiem, nie wiem, dlaczego tak się stało. Czas nie leczy smutku, żalu, rozpaczy.

4 latka

Dla mnie czas okazuje się być solą na moim poranionym sercu…

Bo obwiniam się, jeżeli choć jednego dnia o nim nie pomyślę, nie ożywię Go myślami. Bo nikt o Antosiu nie mówi. Widocznie nie byłam Go godna… Pan Bóg zawołał go do Siebie, a ja mogłam się nacieszyć Nim tylko 6 miesięcy, nosząc pod sercem. Obwiniam się za wszystko, za brak próbowania walki, za brak chęci ratowania Jego maleńkiego życia.

Dzisiaj dojrzewam do wielu pewnych sensownych myśli

Dopiero dzisiaj… Nie byłam Go godna… Nie wiem, dlaczego tak wtedy postanowiłam, nie wiem, dlaczego byłam tak wyrodna matką, która dbała tylko o swój tyłek. Był malutki, 28 cm i 450 gramów… Tylko odbicie w szpitalnym suficie mam w głowie, jak leżał obok mnie, umierając, a ja z bólu, rozpaczy i strachu nie umiałam nawet popatrzeć na Dziecię, które bezgranicznie kocham.

Jaka ja jestem podła, to tylko On wie…

Nie przytuliłam, nie ucałowałam i nie spojrzałam na jego maleńkie, nagie, zwinięte, małe ciałko… Dziś wiem, że jestem podła i arogancka, wtedy myślałam, że tak będzie lepiej, że dziś będzie mniej bolało, ale boli bardziej z każdym dniem.

Proszę Antosia, by nigdy o mnie nie zapomniał, by wiedział, że kocham Go bardzo, żeby czekał na mnie. Zastanawiam się, kto go pilnuje, z kim się bawi, jak jest ubrany, co lubi jeść, jak wygląda czy ktoś mu o mnie mówi??? Żal mam do siebie, żal do wszystkich, których wtedy że mną nie było.

Byłam sama z daleka od domu

W dużym, cichym szpitalu, a obok kobiety rodziły swoje donoszone dzieci… Dramat matki nie mija, u mnie się nasila i trwa, być może to taka moja pokuta… A mąż nie powiedział nic, nie widziałam Jego łez, nie słyszałam dobrych słów, do dziś nie rozmawiamy na tamten temat…

Lekarze zabraniali mi szybko zajść w następną ciążę, że będzie tak samo, że nie wolno… Po miesiącu była kolejna ciąża (zbliżenia z mężem miały charakter wyłącznie dla efektu ciąży, bo przyjemność się dla mnie nie liczyła). Dziś Karolek ma 3 latka i jest wspaniałym pełnowartościowym człowiekiem, którego kocham i kocham i kocham z całego serca… Ale pustka po Antosiu jest bez zmian…

Serce matki nie ma pojemności. Jest bez granic.


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©MabelAmber/pixabay.com

Wiem, co to walka, a jednak teraz brak sił [HISTORIA PORONIENIA]

Długo zastanawiałam się, czy opisać moją historię. Trochę już w swoim życiu przeszłam i wydawało mi się, że nic nie jest w stanie mnie pokonać, a jednak życie zaskakuje… Przez ponad 6 lat wraz z mężem staraliśmy się o dziecko. Nie zliczę, ilu przeszłam lekarzy i ile badań. Wszystkie możliwe sposoby zawiodły.

wiem co to walka

Pogodziłam się z myślą, że nigdy nie zostanę matką

Zdarzył się cud… Nie miałam żadnych typowych objawów ciąży, jedynie byłam bardziej zmęczona, co zrzucałam na nagromadzenie obowiązków w pracy. Nie przypuszczałam nawet, że mogę być w ciąży. Zaczęłam szukać przyczyny swojego zmęczenia, zrobiłam test ciążowy i to był szok: dwie kreski. Następnego dnia kolejne dwa testy z wynikiem pozytywnym, ogarnęła nas niewyobrażalna radość.

Następnego dnia w poniedziałek od razu poszliśmy na wizytę do lekarza. Okazało się, że jestem w 11 tygodniu ciąży i noszę pod sercem synka. Cudowna informacja, w końcu spełnia się Nasze największe marzenie.

Wszystko było dobrze, mały się rozwijał i rósł, ja czułam się wspaniale

Aż rozpoczął się 27 tydzień. W czwartek wieczorem poczułam ból w dole brzucha i dziwne uczucie niepokoju. W piątek postanowiłam pojechać do mojego lekarza, żeby na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko w porządku, niestety był na urlopie. Po południu zdecydowaliśmy się z mężem jechać do szpitala.

Na izbie lekarka zbadała mnie i stwierdziła, że pewnie drobna infekcja, ale położna uprosiła o zrobienie USG. Niby wszystko było dobrze, ale dla pewności zostawili mnie na noc na obserwacji. Całą noc nie mogłam ani leżeć ani siedzieć, ból był coraz większy.

Rano dostałam drgawek

Obudzony Pan doktor po badaniu stwierdził że rodzę. Naraz cały świat się zatrzymał w głowie, miałam milion pytań: jak to? dlaczego? Już, przecież jest za wcześnie? Mój synek urodził się w ciężkiej zamartwicy. Nawet mi go nie pokazali… Leżałam na pustej sali sama, nikt nawet nie powiedział, czy moje dziecko żyje.

Mój mąż próbował się coś dowiedzieć, ale został zbyty stwierdzeniem, że próbują ratować. Po 5 godzinach przyszła do mnie lekarka i powiedziała, że mam podpisać zgodę na przewiezienie dziecka do innego szpitala bo „się co chwilę zatrzymuje”.

Nogi ugięły się pode mną…

Zrobiło mi się czarno przed oczami. Jak go przewozili, mąż uprosił ratowniczkę, by na dwie sekundy zatrzymali się przed salą, bym mogła chociaż go zobaczyć. Tak zobaczyłam mojego synka przez ułamki sekund. Noc spędziłam w izolatce, nikt nawet do mnie nie zajrzał.

Następnego dnia wypisałam się na własne żądanie, chciałam zobaczyć synka, który dzielnie walczył o życie. Potem były kolejne dwa miesiące ciężkiej walki o jego życie. Co wychodziliśmy na prostą, dopadał nas kolejny cios, a to zakażenie, a to zapalenie opon mózgowych. Walka o jego życie wciąż trwała. Po 95 dniach udało nam się wyjść do domu i zaczęła się walka o jego sprawność, jakość jego życia.

Ponad rok rehabilitacji, zajęć, lekarzy badań

Mój synek żyje, obecnie praktycznie dogonił rówieśników. Kiedy po 1,5 roku wiedzieliśmy, że będzie dobrze, zdecydowaliśmy z mężem, że chcemy, aby Nasz synek miał rodzeństwo. Przeszło rok starań i 20 września test pokazał dwie kreski.

Ogarnęła nas radość i wiara, że teraz wszystko będzie dobrze. Już zaczęliśmy snuć plany, jak będzie cudownie. 22 września lekarz potwierdził, że to 5 tydzień. Niestety dwa dni później zaczęłam plamić. Od razu telefon do lekarza przepisane leki i leżenie. Doktor powiedział, że pozostaje mi tylko branie leków, leżenie i modlitwa.

Niestety dwa dni później poroniłam, już było po wszystkim

Myślałam, że mnie to nie spotka, nie po tym wszystkim. Sądziłam, że to, co przeszłam przy synku, sprawiło, że naprawdę jestem twarda i gotowa na wszystko, co przyniesienie życie. Strasznie się myliłam, na razie udaje przed mężem i synem, że jest dobrze, a w środku czuję, że wraz z moim aniołkiem umarła cząstka mnie samej. W nocy gdy oni śpią, cicho płaczę w poduszkę, tak bardzo teraz brak mi sił na dalszą walkę, a jednak muszę znaleźć w sobie siłę…


historia baner 2

 

Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.

 


Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie

Zdjęcie: ©Arcaion/pixabay.com