Witam.
Moja historia jest poniekąd smutna, ale szczęście w nieszczęściu kończy się szczęśliwie. Mam córkę z pierwszej książkowej ciąży. Trochę nam zeszło z planowaniem kolejnej ciąży, ze względu na sytuację finansową. Zaszłam w ciążę z córką, jeszcze w trakcie nauki w technikum. Nie skończyłam go, dlatego że zajęłam się wychowywaniem córki, mój wtedy partner sam pracował na utrzymanie nas i opłacenie kredytu i rachunków, do tego wynajmowaliśmy małą kawalerkę. Później poszłam do pracy i po ok 1.5 roku zobaczyłam upragnione 2 kreski na teście.
Nasza córka była szczęśliwa, że w końcu będzie miała rodzeństwo. To był chłopczyk. Cała ciąża przebiegała książkowo, wszystkie wyniki były poprawne. We wtorek miałam wizytę i było wszystko w porządku.
A piątek.. .
Pamiętam ten dzień bardzo dobrze, był to 1 dzień po planowanym terminie porodu. Od samego rana było wszystko dobrze, wyczuwałam ruchy synka. Po południu zaczął boleć mnie brzuch, poszłam do toalety i wtedy odeszły mi wody. Niestety były brązowe. Szybko pojechałam do szpitala, zrobili mi USG i okazało się, że serduszko mojego synka nie bije.
Świat mi się zawalił, byłam w takim szoku, że nawet nie wiedziałam co się dzieje, nie potrafiłam płakać, byłam jakby w amoku. Nie wiedziałam co teraz powiem mężowi, córce, rodzicom.. Najgorsze było przede mną, kiedy musiałam urodzić mojego martwego synka. Po porodzie dostaliśmy aż i tylko 2 h na pożegnanie się. To były najpiękniejsze a zarazem najsmutniejsze 2h mojego życia. Trzymałam w ramionach mojego synka, który na dniach miał obrócić nasz świat do góry nogami, tymczasem trzymałam go zimnego, martwego.
W tym momencie coś we mnie pękło, mój świat się rozsypał. Nie potrafiłam się z nim rozstać, kiedy pielęgniarka przyszła go nam zabrać. Wtedy niestety widzieliśmy go po raz ostatni. Ze względu na covida nie mogliśmy się z nim pożegnać, ciało naszego synka było zawinięte w czarną folie, nawet ubranka pan z zakładu pogrzebowego mógł tylko położyć na worku.
Miała zostać przeprowadzona sekcja zwłok, ale niestety tak nam pokręcili w szpitalu, że się nie odbyła, bo Pani ordynator twierdziła że się nie zgodziliśmy, mimo że pytano nas po porodzie kilka razy o to i mówiliśmy, że chcemy. Przyczyny śmierci naszego synka nie znamy do dziś. (Lekarz do którego chodziłam w ciąży, pracował w tym szpitalu, więc podejrzewamy że dlatego.) Byłam załamana, ale bardzo pragnęłam rodzeństwa dla córeczki, która również nie mogła sobie poradzić z tą tragedią.
2 miesiące po tym wydarzeniu zaszłam w kolejną ciążę, również bezproblemową. 2 tygodnie przed terminem urodził się nasz tęczowy synek. Tamta strata bardzo nas dotknęła, ale staram się tłumaczyć to sobie w taki sposób, że po prostu tak musiało być... Nie mam innego wytłumaczenia, a to daje mi siłę i wiarę w to, że musimy coś stracić, żeby docenić to co mamy.
Strata naszego synka bolała jak jeszcze nic nigdy i załamała nas totalnie, ale z drugiej strony mamy drugiego synka, który jest dla nas całym światem. Niestety nie było nam dane mieć pierwszego synka, ale też gdyby nie tamta strata, nie mielibyśmy drugiego. Jakby nie patrzeć na tą sytuację, o pierwszym synku pamiętamy cały czas, chodzimy wspólnie na grób i trzymamy głęboko w sercu, a drugim możemy się cieszyć, mając go przy sobie. Życzę wszystkim rodzicom, których dotknęła ogromna strata, aby się nie poddawali i tulili w ramionach swoje szczęścia.
Autor: Mama
Jeśli Ty również chcesz podzielić się z Nami historią ,,Tęczowego dziecka” prześlij ją na kontakt@poronilam.pl lub uzupełnij poniższy formularz.
Historia zostanie opublikowana anonimowo.
Uwaga! Nie publikujemy nazwisk lekarzy i nazw szpitali.