Dzień dobry.
Chciałam się podzielić moją historią ponieważ, to jest dla mnie trudne. W połowie marca tego roku zaczęła mi się spóźniać miesiączka, trochę mnie dziwiło, ale w ostatnim czasie miałam coraz krótsze i delikatniejsze, ale coś mnie tknęło i zrobiłam test. Był pozytywny i 4 kolejne też wykonane w różnych dniach.
Moja przyjaciółka doradziła mi, żebym jak najszybciej poszła do lekarza by to stwierdził, bo mamy ciężką fizycznie prawie jako opiekunki w DPSie. Chciałam, ale w poradni kazali czekać.
Czekałam aż na półtora tygodnia przed wizytą zaczął mnie boleć brzuch i miałam plamienia i z każdą godziną było coraz gorzej. Następnego dnia tak mnie bolało, że musiałam się zwolnić z pracy i myślałam, że nie dojadę do szpitala tak mnie bolało.
W szpitalu po badaniach lekarze stwierdzili, że straciłam moje dziecko i musiałam przejść zabieg łyżeczkowania. Najgorsze było jednak to kiedy wróciłam do domu. Mama z babcią stwierdziły, że świetnym pomysłem będzie przypominanie mi o tym co się stało np. że kuzynka nie chce ze mną rozmawiać, bo się wstydzi, albo wywierania presji żebym zaszła w ciążę znowu nie licząc się z tym jak się czuje.
Poszłam na kontrolę do lekarza, stwierdził on że mnie nie przyjmie, bo jak mnie bolało to miałam przyjść do niego a nie do lekarza, co miał w ten dzień dyżur a jego w ogóle nie było. Stwierdził że to moja wina, bo wymyśliłam sobie jakąś fanaberie z zajściem w ciążę i chęcią posiadania dziecka i że do końca życia powinnam brać tabletki i nie mieć dzieci bez żadnych badań tak według niego.
Autor: Karolina