Pierwsza wizyta była najszybciej jak się dało. Wszystko było w porządku, serduszko biło wolno, ale biło i to podobno było normalne szczególnie w 6 tyg. 3 tygodnie później miałam mieć kolejna wizytę, na która się wstawiłam. Lekarz ginekolog zrobił badania – cytologie oraz zlecił wszystkie lekarstwa i dał zalecenia, po czym przeszliśmy zrobić USG. Wpatrywał się w monitor , szukał i już wtedy było wiadome że coś jest nie tak ale nikt nie spodziewał się tego co miało nastąpić dalej.
Po zakończeniu USG powiedział że nie ma dobrych wieści, bo nie słychać, ani nie widać bicia serduszka, że maluszek rósł do 8 tyg. a potem się zatrzymał.
Skierowanie do szpitala by jeszcze raz to sprawdzili i tam się udałam. Przyjęli mnie na następny dzień na czczo i cała procedura się zaczęła. Wywiady, badania.
Na kolejnym USG potwierdziło się, że serduszko nie bije i zaczęło się wywoływanie poronienia, ponieważ moje ciało w żaden sposób nie reagowało na martwy zarodek.
Zaczęli od tabletki że względu na młody wiek, bo mam skończone 16 lat, tabletka nie zadziałała jak miała i nie oczyściła mnie w pełni i trzeba było podjąć się usunięcia mechanicznego, co lekarze uczynili.
Uśpili mnie a następnie podjęli się zabiegu. Na ten moment jest wszystko w porządku pod względem fizycznym oprócz dokuczającego bólu. A psychika? Psychika jest bardzo popsuta może i maluch nie był planowany ale była radość z niego i po prostu z dnia na dzień odszedł z tego świata.
Autor: Nicola
Nasz synek zmarł w 30 tygodniu . Pierwsza ciąża wyczekana , wystarana juz na pierwszych prenatalnych obrzęk płodu nt 7mm po 2 tygodniach nie było po nim śladu. Lekarz wprost mówil o aborcji ryzyko w 3 chorobach genetycznych 1:4 na amniopunkcję szlam jak na ścięcie po wyniki również lecz tu stal się cud amniiniopukcja nie wykryła chorób genetycznych nasza radość była ogromna … od 27 tygodnia zaczęły się probkemy zaczęły się zbierać wody płodowe trafiłam do szpitala z zagrożeniem życia dwa dni w szpitalu i cale wody odeszły dostałam krwotoku uśpili mnie całkowicie i wykonali cesarkę. Po dwóch godzinach lekarz powiadomił mnie ze synek miał zarosnieta krtań nie mogli go intubowac to był taki szok byłam sama w środku nocy na sali z kobietami które właśnie szczęśliwie urodziły swoje dzieci . Płacz tych noworodków rozdzierał mi serce minęło pół roku a ja nie potrafię normalnie żyć jestem na l4 od psychiatry w dodatku bagatelizowanie tego przez moich bliskich dobija mnie jeszcze bardziej i doprowadza do szału nie mam ochoty czasami juz żyć…
W 16 tygodniu moja ciąża obumarła.Na badaniach prenatalnych 1 trymestru wszystko wyglądało w porządku.Niestety po wykonaniu testu PAPPA radość z ciąży zmienila się w strach. Wystapilo wysokie ryzyko trisomi 18 [1:186]Kiedy lekarze w szpitalu potwierdzili ze serduszko nie bije zaczęła się indukcja porodu.Najgorsza rzecz jaką do tej pory przeżyłam.Niesamowity ból fizyczny oraz psychiczny.Mialam szczęście że personel oddziału tak bardzo mnie wspierał.
22.02 powinnam dostać @ jednak się nie pokazała. Od owulacji czułam się dziwnie,cały czas bolały mnie piersi co się nie zdarzało,jadłam za 5 do tego doszedł metaliczny posmak w ustach gdzie wcześniej też tego nie miałam. 24go (piątek) wykonałam test. Wyszła strasznie blada kreska ale jednak nadzieją się pojawiła. Tłumaczyłam to sobie tym,że test robiłam z popołudniowego moczu,a w dzień dużo piłam i pewnie to dlatego. 26go (niedziela ) zrobiłam test ponownie. Tym razem z porannego moczu i kreska bez zmian bladziocha. Więc trzecie podejście zrobiłam w poniedziałek kreska widoczna już dużo lepiej. Jaka była radość. Odrazu zadzwoniłam do gin umówić wizytę. Kazała mi przyjechać we wtorek na 11sta. Rozpoczynał się 5tydzien ciąży. Wtorek rano delikatne plamienie (pierwsza myśl takie rzeczy się zdarzają nie muszą oznaczać nic złego ) po dwóch godzinach zaczęła pojawiać się krew czysto czerwona. . pojawił się strach. Pojechałam na wizytę po drodze czułam że krwi przybywa. Po wejściu do gin poczułam że coś poleciało. Po pierwszym badaniu gin powiedziała że krwi jest sporo i poroniłam. Po wykonaniu USG dopochwowego stwierdziła,że o poronieniu jeszcze nie możemy mówić,bo widać pęcherzyk ciążowy a Szyjka macicy jest zamknieta. Więc może to się różnie rozwinąć. Ciążę pozamaciczna wykluczyła,jajniki czyste. Dała mi dhupaston dwa razy dziennie i witaminy dla kobiet w ciąży. Kazała wykonać betę w środę i piątek i obserwować. Krwawienie nie ustąpiło,zmieniło się tylko natężenie. W środę zrobiłam betę 4.82 wiedziałam co to oznacza . dziś po południu zrobiłam test ciążowy jedna kreska nawet cienia drugiej. Ciąży niema. Betę jutro mam powtórzyć czy się zmienia. Do poronienia najprawdopodobniej doszło we wtorek,bo w pewnym momencie pogonilo mnie do toalety i wyleciał dosyć spory Skrzep ? Wyglądało to bardziej na płaski owal i było większe niż skrzepy pojawiające się np przy okresie. Zastanawia mnie jedna rzecz czy jeśli poroniłam we wtorek to dziś test może już ciąży nie pokazać ? Czytałam na różnych forach że niektórym kobieta test wychodzi pozytywny nawet po kilku tyg. Czy jest szansa że organizm tak szybko oczyścił się sam i nie będzie potrzeba leków i ingerencji lekarza (pierwsze poronienie więc jestem zielona w temacie ) a wizytę u gin mam dopiero na wtorek. I strasznie się martwię. Raz,że nie mogę pogodzić się z utrata tej ciąży a dwa że mogą być jakieś powikłania.
Witam, poroniłam w 6tc, rano miałam delikatne plamienie, które tez po 1-2h się powiększyło i orzy napięciu mięśni podczas mikcji kapała krew. Udałam się na sor, przyjęli mnie na oddział. Stało się to w poniedziałek, przed weekendem w piątek byłam u gin na potwierdzeniu, była delikatnie zaniepokojona rozmiarem pęcherzyka, bo był nieco mniejszy nic powinien, ale kazala się uspokoić i dać mu czas. Niestety już wtedy musiał być martwy. Na oddziale zrobili usg i już nei było widać pęcherzyka. Poroniłam, ale ze względu iż była to ciąża pierwsza i we wczesnym tygodniu odstąpiono od zabiegu rewizji, łyżeczkowania. Macica sama się oczyszcza. Od poniedziałku i dziś już w piątek praktycznie nic nie leci. Pozostaje jednak ból, dyskomfort w tamtej okolicy. Uważam, ze w takiej sytuacji zawsze należy jak najszybciej udać się do szpitala. Zawsze jest tez ryzyko konfliktu serologicznego.
To miała być historia do wspominania, bo staraliśmy się już jakiś czas, i w końcu się udało, a powiedziałam mężowi na romantycznej kolacji w restauracji wręczając mu kartkę walentynkowa z 10 paseczkami testami ciążowymi wklejonymi każdego dnia po kolei od słabej drugiej kreski do coraz mocniejszej. Badanie 6 tydzień 4 dzień wykazało mocne bicie serca, HCG wysokie i wszystko ok. Życzono mi miłej ciąży, w 8 tygodniu dostałam skierowanie do ginekologa z pierwsza wizyta wyznaczona na 11 tygodni. Gdy miałam skończone 8 tygodni ciąży, synek przywlókł ze żłobka jakąś grypę żołądkowa i wszyscy się pochorowalismy. Ja panikara umówiłam lekarza na 3 dni potem aby dopytać się czy mogłabym na wszelki wypadek zrobić test na listerie, ale mi odmówiono. Mieszkam w Kanadzie i nie ma możliwości zrobić jakichkolwiek badań prywatnie, o wszystko trzeba się prosić o skierowanie. A oni standardowo nie robią takich badań. Uspokoić mnie miało że „na 99% to nie listeria bo ta występuje rzadko, a na pewno tylko wirus”. No to się uspokoiłam mimo delikatnego plamienia, bo to też podobno normalne i mam się nie martwić. Nie, nie dają tu progesteronu we wczesnej ciąży nawet jak się bardzo prosi. Po 5 dniach siedząc w pracy poszłam do łazienki i zobaczyłam świeża krew, która przesiąkła bieliznę. Pojechałam na ER, gdzie spędziłam 8 godzin łącznie, głównie w poczekalni, bo moje badanie to była krew i USG przez te całe 8 godzin. Nie znaleziono akcji serca dziecka, aparat pokazywał, że dzidzia obumarła aż tydzień wcześniej, czyli 8 tygodni 4 dni. Dokładnie w dzień, w którym męczyłam się z grypa żołądkowa. Odesłano mnie do domu aby czekać na rozwój wypadkow. Krwawienie ustało na całą dobe, aby w zeszła sobotę w nocy przybrać na siłę. Wydalalam bardzo duże fragmenty tkanki. Tak, widziałam moje dziecko, które ze mnie wypadlo. Tego momentu najbardziej się obawialam. Dzidzia miała już prawie 2 cm. Pochowaliśmy ja w ogrodzie na tyłach domu, nie wiedziałam co innego mogę zrobic. Czuje się taka pusta, tak mi brakuje mojego maluszka… Teraz mogę tylko patrzeć za okno gdzie jest… Nadal krwawie. Czeka mnie USG za kilka dni aby zobaczyć czy wszystko się oczyscilo. Niestety nigdy nie dowiem się, co było przyczyną, bo mimo pytania u kilku źródeł, nikt nic nie wie o możliwości badania genetycznego płodu, nikt nic o tym nie słyszał, nigdy nic takiego nie robił. Żyje w państwie trzeciego świata, wiedzieliscie to o Kanadzie? W Polsce tak dba się o ciężarne. Trafiają do szpitala w 5, 6 tygodniu. Tu w tym czasie nigdy nie bylibyście przyjęte na oddział, nie ma żadnych priorytetów również na SOR. W tym czasie nie chce cię widzieć jeszcze ginekolog aż do 11, 12 tygodnia, bo szkoda im zachodu na wczesne ciąże które przecież często się kończą poronieniem. Nie ma czegoś takiego jak „podtrzymanie ciąży” czy „ciąża zagrożona”. Jak ma się udać, to się uda, a jak ciąża słaba, to znaczy że natura mówi że nie ma na nią miejsca. Teraz mogę tylko zgadywać… Czy było coś nie tak z chromosomami, z genetyka? Czy moje dziecko zabiła zwykła grypa żołądkowa? A może krwiak który wyczytałam na wypisie z ER był większy od dziecka? Nie opisali nic o tym krwiaki gdzie był, tylko to że był. Dlaczego to się stało i czy jeśli bym się nie zaraziła ta niestrawnością to wszystko byłoby ok… Moje starsze dziecko zawsze przyniesie coś ze żłobka, czy mam się obawiać następnym razem że skończy się tak samo?