Zacznę wszystko od początku. 5 lat starań bez owocnych, liczne badania, laparaskopie. Lekarze jednoznacznie stwierdzili, że jedyną szansą, abym urodziła dziecko jest In Vitro. Zaczęliśmy gromadzić wszystkie badania do procedury. Brakowało jednego czyli cytologii, którą zrobiłam w jak najszybszym terminie.
Dla mnie był jeden cel – zostać mamą
Po 4 dniach dostałam telefon, że muszę zgłosić się pilnie do lekarza. Okazał się początek raka szyjki macicy. Trzy lata leczenia i udało nam się dobrnąć do wyleczenia. Zaczęliśmy cała bolesną procedurę, ale dla mnie był jeden cel – zostać mamą. 14 dni po transferze wykonałam test ciążowy. Była taka euforia – nie do opisania! W 6 tyg. miałam pierwsze USG. Serduszko zaczęło bić. Pierwszy raz uwierzyłam, że moje największe marzenie o zostaniu rodzicem się spełni. Kolejne USG w klinice było w 8 tyg. Potwierdziło,że jestem w ciąży i wszystko jest w porządku.
Została wyznaczona data porodu na 5.08.2019
W 10 tyg. ciąży dostałam krwawień. Wszystkie czarne myśli w głowie. Strach z mężem nie do opisania. USG:maluszek żyje i jeszcze sobie fikołkuj. Płacz mojego męża nie do opisania. Stwierdziliśmy,że już naprawdę musi być dobrze. Uśmiechnięci i pełni optymizmu poszliśmy w 13 tyg. na USG prenatalne. Na ekranie były już ładnie wykształcone nóżki i rączki. I wtedy usłyszeliśmy to, czego nigdy bym się nie spodziewała: „Dziecko ma bardzo dużą przezierność karkową oraz uogólniony obrzęk”. Przyszedł inny lekarz powiedział, że najlepiej będzie zrobić biopsję kosmówki, która odbędzie się za 3 dni. Kolejne dni upływały pełne nadziei, że obrzęk się cofnie, że najgorszą rzeczą która może być, to zespół Downa.
Termin biopsji: stawiliśmy się do szpitala
Przed wykonaniem badania zostało zrobione USG i słowa lekarza: „Serce przestało bić”. Mój krzyk rozpaczy był tak silny, że dostałam leki uspokajające. Za 2 dni mieliśmy wstawić się w szpitalu, aby usłyszeć co dalej. Otumanieni tym, co usłyszeliśmy wróciliśmy do domu. Przez te wszystkie dni miałam nadzieję, że ktoś się pomylił i to nie jest możliwe. Leki chyba zaczęły działać, ponieważ w pewnym momencie miałam spokój wewnętrzny. Być może próbowałam się przygotować na to co przed nami. W szpitalu podali mi leki na wywołanie skurczów.
31.01.2019 o 18:30 urodziło się nasze martwe dziecko
Nie mieliśmy odwagi go zobaczyć i mam do siebie o to wyrzuty. Okazało się, że nie urodziłam łożyska i będzie potrzeba łyżeczkowania na które czekałam 59h. Gdy pytałam dlaczego taki czas, to usłyszałam, że są ważniejsze osoby, czyli kobiety z planowanym CC. Czułam się wtedy jak bym była nikim, gorszym rodzajem kobiety. Rozumiałam, że ważniejsze jest ratowanie innych dzieci ale planowane CC. Przez te godziny mimo własnej sali słyszałam kobiety rodzące oraz płacz nowo narodzonych dzieci. Kiedy już myślałam, że jest po wszystkim okazało się, że straciłam zbyt dużo krwi oraz dostałam infekcji. Wiedząc co przeżyłam przez ten czas, oczekując na łyżeczkowanie, wypisałam się na własne żądanie. Dodatkowo w kwietniu odebraliśmy wyniki posekcyjne, które wskazywały na to, że nasz aniołek nie miał żadnych wad genetycznych. Nie potrafię z tym żyć. Umarłam w ten dzień kiedy mojemu dziecku przestało bić serduszko.
Autor: Diana