Historia mojego poronienia
„Starałam się o maleństwo z mężem od kilku lat. W tych latach stwierdzono u mnie sporo kobiecych chorób oraz poinformowano mnie ze naturalne zajście w ciążę graniczy z cudem.
Zaczęły się procedury hormonalne. Masa leków, zastrzyki, nie udane inseminacje aż w końcu pojawiły się długo wyczekiwane 2 kreski. W 7 tc powiedziano mi ze maleństwo dobrze się rozwija. Słyszałam serduszko. Tydzień później już nie biło.
Nie uwierzyłam i chodziłam od lekarza do lekarza. Każdy potwierdził martwą ciążę. Skierowano mnie na zabieg do szpitala. Co prawda nie leżałam z innymi mamami ale doskonale słyszałam je za ścianą i widziałam z brzuszkami na korytarzu. Ból nie do opisania.
Dzień przed zabiegiem podano mi tabletki. Nikt nie informował mnie co to za tabletki ani co po nich nastąpi. Długa w bólu nieprzespana noc. Pełno krwi itd. Poszłam do toalety i zaczęłam ronić. Kompletnie sama. Strach, ból, przerażenie i totalna niewiedza co się dzieje. Po chwili trzymałam moje maleństwo i w szoku wyrzuciłam do toalety. Gdy się zorientowałam co się stało było już za późno.
Po wyjściu z toalety poszłam obudzić pielęgniarkę. Ta bardzo zła kazała mi wrócić na swoją salę. Nie dała mi powiedzieć co się stało nawet. Prosiłam ja o czystą piżamę. W nerwach przyniosła mi. Następnego dnia miałam zabieg. Niewiedza pielęgniarek co dalej mogę robić, gdzie zwrócić się o pomoc.
Po wyjściu ze szpitala zaczęłam czytać w Internecie o swoich prawach. Wróciłam do szpitala. Każdy był zły, że przyszłam. Usłyszałam, ze nie jestem już pacjentką i nie mogą mi pomoc. Pół roku później ta sama sytuacja i jeszcze gorsza dezorganizacja szpitala. Ponieważ oddział dzień po moim przyjęciu miał przestać istnieć. Nikt do mnie nie przyszedł zapytać się czy pomoc. Nawet obchodu nie było.
Te same procedury. Tabletki. Tym razem brak krwawienia. Zabieg. A po nim zostawiona sama sobie. Do pól goła. Przykryta podkładem. Czułam się jakbym była obdarta z godności. Po paru godzinach od zabiegu przyszła pielęgniarka i dała wypis ze szpitala. W ogóle nie adekwatny do rzeczywistego stanu.
Było napisane np. Pacjentka wypuszczona do domu w stanie dobrym. Jak to stwierdzono pojęcia nie mam, bo nikt do mnie nie przyszedł. Tydzień ciąży 10 ( A był 12). Ciąża 3 ( a tak naprawdę 2). Szok. Resztka sił udałam się do dyżurki prosząc o poprawienie i wydanie mi karty martwego urodzenia ( dzięki niej choć mój mąż mógłby przyjechać z zagranicy żeby mnie wesprzeć).
Oddziałowa potraktowała mnie w sposób karygodny: „pani nie jest ludzka. Prosi mnie o głupoty. A ja mam traumę bo mi oddział zamykają” usłyszałam. Nogi mi się ugięły. To ja przecież miałam traumę, bo straciłam moje drugie maleństwo. Poza tym dodała „naczytacie się głupot w Internecie i tego chcecie”. Nie wytrzymałam. Powiedziałam, ze choć mogła by wypis zmienić, bo mija się z prawdą. Odpowiedziała, ze czasu nie ma.
Gdy opuściłam dyżurkę słyszałam jak ta pani mnie komentuje i przeklina na mnie. Żałuję, ze nie byłam w stanie o cokolwiek walczyć. Po paru miesiącach depresji udałam się po psychiatry. Tam po paru sesjach zaczęłam normalnie funkcjonować. Jeśli można jeszcze to normalnością nazwać.
Myślę, że powinno się edukować szpitale i personel, aby przypadków było mniej.”
[pisownia oryginalna]Jeśli chcesz podzielić się swoją historią napisz do nas na adres info@poronilam.pl
Ta historia jest wstrząsająca. Po przeczytaniu musiałam spojrzeć na datę i wprost nie mogę uwierzyć, że to 2016 rok.