Witam Wszystkich. Szczęść Boże. Nasza historia zaczyna się jak większość Waszych dramatów. Moja żona i ja dowiadujemy się, że nasze dziecko nie żyje od ok. 2 tygodni… Jest to ok. 12 tydzień ciąży. Decydujemy się na skorzystanie z naszych praw i chcemy godnie pożegnać naszego maluszka.
1 lutego żona ma zabieg usunięcia płodu (tzn. Naszego maluszka!)
Wszystko przebiegło prawidłowo. Dziecko zostało w całości. No to koniec sielanki. Podsunięto do podpisu żonie dwa pisma. Kartę zgonu i jeszcze jakieś pismo. Nie poinformowano o możliwości skorzystania ze swoich praw, ponieważ większość rodziców zostawia pochówek szpitalowi…
Później gehenna w zakładzie patomorfologii. Dowiedziałem się, że nie ma śladu po mojej żonie w systemie… Wysłano mnie z powrotem na oddział ginekologii… Troszkę wkur… wpadam na oddział i pytam, która z pielęgniarek była na dyżurze z niedzieli na poniedziałek. Panie obrażone na cały świat… Pytają: co to mnie obchodzi?
Wyjaśniam sytuację…
Jedna z pań po kilku ostrych słowach łaskawie pokazuje mi zeszyt z adnotacją, że płód został przekazany (nasze dzieciątko) do zakładu patomorfologii. Widniał tylko popis pielęgniarki. „Na tym skończyłam z Panem dyskusję” – usłyszałem.
Idę do dyrektora szpitala. Niestety nie ma jej. Sekretarka bierze ode mnie nr telefonu i obiecuje wyjaśnić sytuację. Dzwoni po 10 minutach. Ja z żoną w samochodzie odchodzimy od zmysłów… Idę do zakładu patomorfologii i dowiaduje się, że znalazł się materiał (nasze dziecko). Po tygodniu wysyłam bloczek parafinowy i otrzymujemy wynik po 4 dniach.
Wynik badania: dziewczynka
ZOSIEŃKA… W chwili gdy to piszę, czekamy na pochówek. Pozdrawiam wszystkich i życzę wytrwałości (bo będzie Wam potrzebna).
PS Na wszystko posiadam dowody…
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, napisz do nas na adres info@poronilam.pl
Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie
Tak Ci współczuje, wiem co czujesz, poroniłam 28.03 i teraz czekam na wynik badania płci, żeby odbyć żałobę po naszym dzieciątku…