Dokładnie pamiętam ten dzień, w którym dowiedziałam się o ciąży. Byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi, a mój mąż tylko całował brzuszek niemal ze łzami wzruszenia w oczach. Po kilku tygodniach wybraliśmy już imiona, zaczęliśmy kupować małe słodkie ubranka i remontować pokój dla maluszka. Ciąża rozwijała się prawidłowo.
W 11 tygodniu poczułam jednak, że coś jest nie tak… Bolało mnie podbrzusze – w taki sposób, jak zwykle podczas okresu. Byłam poddenerwowana, jednak mąż cały czas mnie uspokajał. Przeleżałam dzień w łóżku, ale wieczorem rozpoczął się prawdziwy koszmar… Zaczęłam krwawić, co natychmiast wywołało fale płaczu i panicznego strachu. A co, jeśli serce maluszka przestało już bić? Ale przecież to niemożliwe? Jeszcze wczoraj wszystko było dobrze!
Ból ciągle się nasilał, a ja nie wiedziałam, co robić. Mąż starał się zachować zimną krew, więc szybko zawiózł mnie na pogotowie. Chociaż mieszkamy niecałe 15 minut od szpitala, droga ciągnęła się niemiłosiernie… Ledwo udało mi się wyjść z auta, mąż podtrzymywał mnie, weszliśmy. Nikt nie zwrócił na nas uwagi, chociaż byłam po prostu roztrzęsiona, a mąż od razu poprosił personel o pomoc…
„Serce nie bije, przenosimy do innej sali, trzeba zrobić łyżeczkowanie”
Lekarze i pielęgniarki krzątali się naokoło, ale dopiero po jakimś czasie znaleźli dla nas czas. Słowami „Niech wejdzie!” zostałam zaproszona do małej sali. Lekarz, z niewzruszoną miną, rozpoczął badanie. Przez cały czas nie odezwał się do mnie ani słowem. Mąż trzymał mnie za rękę, w którą wbiłam paznokcie, aż do krwi… W pewnym momencie lekarz podniósł głowę i wycedził „serce nie bije, przenosimy do innej sali, trzeba zrobić łyżeczkowanie”. Dokładnie pamiętam te słowa, które uderzyły we mnie z całą mocą… Szok… Niedowierzanie… Zrobiło mi się ciemno przed oczami, słabo i niedobrze. Resztę pamiętam jak przez mgłę…
Zostałam położona w sali razem z kilkoma kobietami – niektóre były w ciąży, a przy ich łóżkach leżały pluszowe misie. Chociaż spędziłam w szpitalu tylko 3 dni, były to najgorsze chwile mojego życia. Pielęgniarki były obojętne – w końcu poronienie do 12 tygodnia to normalna sprawa, więc dlaczego ryczę i robię problem?!
Tylko jedna, starsza położna była inna… Pani Beatka. Od początku czułam, że chce otoczyć mnie opieką… Podeszła do mojego łóżka i powiedziała mi, że mogę pochować moje dziecko. Okazało się, że jej córka poroniła już kilka razy i rozumiała mnie doskonale. Dzięki temu pochowaliśmy naszego Maluszka i chyba nam to bardzo pomogło. Chociaż długo przeżywaliśmy z mężem żałobę, postaraliśmy się nie poddawać.
Minęły 4 lata, mój Aniołek nadal jest ze mną – codziennie noszę go w sercu
Dziś, kiedy od tego wydarzenia minęły 4 lata, mój Aniołek nadal jest ze mną – codziennie noszę go w sercu i wiem, że kiedyś będziemy razem.
Nie czuję już bólu i cierpienia, które towarzyszyły mi wcześniej. Dlaczego? Chyba pogodziłam się, przynajmniej w pewnym stopniu, z Jego odejściem. I wiecie co…? Mamy teraz córeczkę! Chociaż na początku tak bałam się, że nigdy nie urodzę zdrowego dziecka… Myślę, że to obawa każdej kobiety, każdej pary, która doświadczyła utraty dziecka.
Ale chciałam swoją historią pokazać, że nawet tak straszne doświadczenia mogą skończyć się dobrze. Bo moja historia skończyła się szczęśliwie. Chociaż wcale nie było łatwo i wiele nocy przepłakałam… Teraz córeczka daje mi wiele siły i radości, potrzebuje mnie, a ja jej. Czasami chodzimy całą rodziną na grób Aniołka, ale nie chcemy myśleć „co by było, gdyby…”. Ważne, że teraz mamy zdrowe dziecko, które kochamy całym sercem i które jest dla nas najważniejsze na świecie.
[pisownia oryginalna]Jeśli chcesz podzielić się swoją historią napisz do nas na adres info@poronilam.pl