„Chciałabym się podzielić swoją historią. Choć bolesna zakończyła się dobrze… Jednak zdaję sobie sprawę, że przede mną długa droga.
9 maja udałam się na upragnioną wizytę, w czasie której miałam usłyszeć serduszko. Jednak przeszłam wcześniej kilka infekcji i miałam złe przeczucia. Mąż został w domu z naszym trzylatkiem, a ja opowiadałam o swoich obawach lekarzowi.
I wreszcie USG…ojej masz już rączki, nóżki i taką śliczną główkę, ale gdzie ten migoczący punkcik? Lekarz też szuka w skupieniu, zbiera myśli w głowie by ułożyć jak najbardziej uprzejme i jak najmniej bolesne zdanie, którym wytłumaczy mi to co już sama wiem.
Opowiada mi o kolejnej wizycie za 2 dni, o USG dopplerowskim, które potwierdzi ten straszny fakt na 100% wypisując skierowanie do szpitala i tłumacząc mi na czym będzie polegał zabieg cały czas mnie przeprasza i mówi jak strasznie mu przykro.
Jestem w szoku więc ciepło się uśmiecham, nie płaczę, nawet nie jest mi smutno, tylko strasznie mi szkoda. W aucie coś ściska mnie za serce „Jak ja mu to powiem” myślę o mężu. Wyciągam go z domu i mówię. Jest w jeszcze cięższym szoku niż ja… do oczu napływają mu łzy… ale trzyma się.
Kolejnego dnia, po tym jak powiedziałam rodzicom, wróciłam z pracy i zobaczyłam męża…coś we mnie pękło. „Nie wiem czemu płaczę…po prostu…tak strasznie mi przykro” wyduszam. Płaczem razem. Wieczorem tłumaczymy żabci, że dzidzia, która była w brzuszku mamy zachorowała i teraz musi się z nią pożegnać bo jutro zamieszka u Bozi w niebie. Mój mały skarb głaszcze mnie po brzuchu, całuje go i mówi „papa dzidzi, Kocham Cię”.
11 maja… odwozimy żabcię do przedszkola… jedziemy na USG dopplerowskie, w poczekalni na pytanie pani, która szuka mojej karty muszę głośno powiedzieć, że przyszłam potwierdzić zgon dziecka, męża przechodzą dreszcze, a wzrok wszystkich skupiony jest na moim brzuchu.
USG… widzę kolor niebieski, żadnej czerwieni, żadnych przepływów. „Straciłaś dziecko na dniach” słyszę „Tak strasznie mi przykro, jesteś spakowana do szpitala?” Jedziemy…zostaję przyjęta… Na wieść o tym, że zjadłam od rana pół skibki chleba zabieg przesunięto.
Mamy czas z mężem żeby zapoznać się z papierami, wypłakać się, poprosić o radę trzy położne… wreszcie podjąć decyzję. Po drodze badania, ciągłe pytania czy „nic mnie nie rusza”…Kruszynko jest Ci tam tak dobrze, że już śpisz, ale nie chcesz mnie zostawiać… zmiana położnych, ciepło witają mnie panie które towarzyszyły mi w pierwszej ciąży i przy pierwszym porodzie.
Już czas… całuję męża, biorę głęboki wdech, idę… w zabiegowym widzę lekarza, który odebrał trzy lata wcześniej moją żabcię… kamień z serca… czuję się w jakiś sposób bezpieczna i cieszę się, że zabieg wykona właśnie on.
Rozmawia ze mną anestezjolog… najmilszy człowiek pod słońcem. Siadam na fotelu, podłączają mi tysiące kabli, rurek, kroplówek, wszystko jest „zimne”, pozbawione uprzejmości, mechaniczne i szybkie… Nie znam się, ale tak bardzo liczę na jedno pytanie, czy jest pani gotowa, jak się pani czuje, czy chce się pani pożegnać… NIC… tylko pytania lekarza CZY JUŻ…JUŻ?! (chodzi o narkozę) „Jeszcze chwilkę” odpowiada anestezjolog.
Sufit się przesuwa…to chyba zaraz…powiedzieć czy nie?…chyba nic się nie stanie jeśli to powiem…”Boję się” mówię cicho… anestezjolog nachyla się nade mną i prosi bym powtórzyła… boję się powtarzam… a on głaszcze mnie palcem po policzku jak przyjaciel „Nie bój się, jestem tu cały czas”… ronię łzę i zamykam oczy…
Budzę się obok męża z ogromnym uczuciem pustki… odwiedza mnie lekarz przeprowadzający zabieg. Widzę jak na mnie patrzy… jakby pękło mu serce… tłumaczy, że zabieg był trudny, długi, że mam prosić jeśli czegoś będę potrzebowała.
W nocy zawroty głowy, mdłości i potworny, przerażający ból… gorszy niż przy porodzie. Rano badania, płaczę i wiję się z bólu w czasie USG, praktykantka nie może patrzeć i odwraca wzrok żeby się nie popłakać… za chwilę biegnie po drugiego lekarza.
„Zobacz coś jej zostawił! Ma infekcję!” „To jest skrzep! Skrobałem ją pół godziny! Wiesz jak wyglądał zabieg?!” Chciałam żeby przestali, ale tak bolało, że nie mogłam wydusić słowa… na słowo skrobanie’ przeszedł mnie dreszcz i zrobiło mi się niedobrze… dostałam leki… i obserwowałam wszystko co się ze mnie wydostawało. Płakałam… płakałam jak bóbr…
Cieszyłam się, że tylko mąż był ze mną… nie chciałam żeby ktoś oglądał mnie w tym stanie… napisałam do wszystkich… dostałam tyle wsparcia… wieczorem, kiedy zostałam sama… nie wiedzieć czemu przypomniałam sobie słowa babci po śmierci ukochanego dziadka.
„Nie płacz, nie smuć się, czy nie byłaś szczęśliwa kiedy żył? Masz mnóstwo świetnych wspomnień. Byłby szczęśliwy wiedząc, że go takim pamiętasz”…
Czyż nie poszczęściło mi się, że zaszłam w ciążę od razu? Czy nie cieszyłam się każdym dniem w ciąży? Czy nie kochałam tego dziecka od samego początku? „Ty jeden wiesz, że dam radę, gdybym nie mogła, nie dawałbyś mi tego” rozmawiałam z Bogiem… Bóg nigdy nie daje nam czegoś, czego nie możemy znieść…
Podjęłam wtedy decyzję… będę o Tobie Kruszyno rozmawiać, będę Cię pamiętać z uśmiechem, bo Cię dostałam, bo od początku Cię Kochałam, bo cieszyłam się każdym z Tobą… następnego dnia cały czas się uśmiechałam… byłam spokojna… opowiedziałam o wszystkim mężowi, ale on nadal był w żałobie…
W środę zabrano mi Kruszynę… w niedzielę wypadło ze mnie coś czym lekarze nie kazali się przejmować… choć ja wiedziałam, że jednak coś zostało, że ten lekarz miał rację… ale broń Boże nie miałam do nikogo żalu, ani przez sekundę nie obwiniałam siebie, lekarzy, Boga…
Straciłam dziecko… widziałam miny lekarzy… patrzyli na mnie zawsze inaczej niż pielęgniarki… Jakże to musi być trudne dla nich… jak potem spojrzeć na swoje dziecko? Jak wyjść z pracy i iść na obiad? Jak zasnąć? Współczułam im…
Poszłam do kaplicy szpitalnej na mszę…”Niech każdy ofiaruje tę mszę w swojej intencji” O Boże msza żałobna… tym dla mnie była… płakałam… po mszy rozmawiałam z księdzem… płakałam, ponieważ było mi strasznie, strasznie przykro…
Wtedy po raz ostatni… zamknęłam ten rozdział… podziękowałam wszystkim w szpitalu… Co wieczór mówię mężowi, że tęsknię za Kruszyną… codziennie modlimy się za nią z żabcią… codziennie myślę… o rety byłam w ciąży… byłam szczęśliwa… nosiłam pod sercem dziecko…Myślę, Pamiętam, Tęsknię, Kocham <3″
[pisownia oryginalna]Jeśli chcesz podzielić się swoją historią napisz do nas na adres info@poronilam.pl
[*]
płaczę… Bardzo wzruszający list… 🙁
Przypomniał mi się mój zabieg… moja strata… Tylko ja nie potrafię o tym tak łatwo zapomnieć… byłam trzy razy w ciąży, trzy razy poroniłam… :,(
[*] płaczę…
bardzo mi przykro, ja niestety nie potrafię nie obwiniać…. zwłaszcza Boga…. nie rozumie dlaczego 🙁 to była nasz pierwsza Kruszyna…
Podziwiam wiarę jej siłę spokój i pogodzenie się z tym.ja mam już w niebie czwórkę Aniołków cztery Kruszynki i każda strata bolała a chyba najbardziej ta ostatnia bo moja własna mama powiedziała gdy dowiedziała się o ciąży nie szczędziła krytyki bo po co mi 3.dziecko bo dzieci to kłopoty a lekarze no cóż potraktowali jak kolejny przypadek który z martwym dzieckiem chodził…jakieś 4 tygodnie aż zazdroszczę lekarzy i pytam gdzie tacy są i którzy to?Szukam teraz nowego lekarza gdy bardzo mi smutno piszę na blogu takim moim bez jakiś wpisów nie wiem czy ktokolwiek tam zagląda może kiedyś pokażę go córciom.każda strata boli zawsze jest nadzieja choć mając już dwa Skarby o które też wallczyliśmy nie wiem czy znajdę jeszcze siłę na walkę o kolejne.a moja mama?nie rozmawiam z nią nie wiem czy będę jeszcze kiedyś potrafiła…
Bardzo się wzruszyłam. Staram się mieć podobne podejście, ale jest chyba za wcześnie na to żeby spokojnie to przechodzić.
Ja urodziłam 5 grudnia tego roku w 18 tygodniu było bardzo chore miała wadę genetyczna starałam się z mężem ponad 10 lat była moim życiem…. miałam bardzo trudny poród urodziła się już martwa .. nie dowierzałam… nie mogę zyc beż niej jest mi bardzo źle mam żal jestem w takiej rozpaczy … mój mąż jest twardy pomaga mi się zawsze uspokoić płaczemy po kontach tak bardzo tęsknimy za naszym Aniołkiem… boję się że nie będę mogła juz mieć dzieci .. to było nasze upragnione będę myśleć o niej do końca życia moja mała kruszynka ….
Ja urodziłam mojego synka 06.marca 2023 r.
I straciłam swojego Aniołka na zawsze chodź mam dwóch synków , ale wciąż nie mogę się pogodzić z tym co się stało i zawsze obiwiniam za to Boga bo jest bardzo cholernie niesprawiedliwy