Wraz z Mężem staraliśmy się o dziecko niecałe pół roku. Na początku stycznia brak miesiączki, nadzieja, że w końcu się udało. Zrobiłam 2 testy, obydwa pozytywne. Musiałam iść na L4, w pracy mam szkodliwe warunki. Pierwsza wizyta u ginekologa potwierdza – serduszko bije, płód rozwija się prawidłowo.
Radość nie miała granic, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia
Mijały dni. Przyszła kolej na badania prenatalne w pierwszym trymestrze. Strasznie się denerwowałam, co jak będzie coś nie tak… Poszłam z Siostrą. Oczywiście panika była niepotrzebna, z małym było wszystko dobrze, okazało się, że będzie chłopczyk.
Od razu po wyjściu z przychodni dzwoniłam do męża „będziemy mieć upragnionego syna, nasza 6-letnia córka bardzo chciała brata i będzie go mieć”. Ciąża mijała spokojnie, zdarzały się lekkie zawroty głowy.
Na wizycie kontrolnej zgłosiłam ból głowy i brzucha
Lekarka powiedziała, że tak bywa, brzuszek rośnie, wszystko się naciąga. Przebadała mnie, wszystko ok, tak jak ma być, tętno małego też ok. „Najgorsze za Nami” – myślałam… Pierwszy trymestr minął… Nie zapomnę tego nigdy, 13 kwietnia miałam mieć wizytę, pani doktor ją odwołała…
Kolejną miałam 20 kwietnia. Dzień przed źle się czułam, bolał mnie brzuch, zaczęłam czytać, jakie są objawy obumarcia ciąży. Nic się nie pokrywało z tym, co było ze mną. Położyłam się, trzymając ręce na brzuszku i mówiłam do Niego.
Następny dzień… Najgorszy w życiu…
Wizyta, badania krwi ok, badanie ginekologiczne ok, posłuchanie tętna dziecka – widzę, że lekarka nerwowa, idziemy na USG. BRAK TĘTNA u mojego dziecka, zaczęłam krzyczeć, płakać, że czułam, że coś jest nie tak.
Telefon do męża „On nie żyje”. Boże, pękło mi serce, świat się zawalił. Muszę jechać do szpitala, a Córka jutro ma urodziny. Przyjęli mnie na oddział, wszyscy w szoku, że taka wysoka ciąża, 19 tydzień. Badania, tabletka na wywołanie… Pamiętam to ja przez mgłę. Prosiłam lekarzy, by mi pomogli.
On już nie żył, a nie chciał mnie opuścić
Dostałam wszystkie dawki tabletek, nic nie ruszyło. W międzyczasie pojawił się mój lekarz, co prowadził ciążę z Córką. Zrobił mi masaż szyjki, po chwili odszedł czop. Myślałam, że już pójdzie…
Nic z tego, skurcze ustały. W niedzielę dostałam kroplówkę jedną, drugą i urodziłam. Nie widziałam Go, nie miałam sił, usłyszałam tylko, że miał śliczny nosek. Trzymałam się jakoś, wszyscy płakali, ja tego nie rozumiałam, chciałam wrócić do domu, do Córki.
Wyszłam ze szpitala, trzeba załatwić pogrzeb… Mało pamiętam, nie byłam na żadnych lekach… Każdy dzień jest taki sam… Nie znam odpowiedzi, czemu On nie żyje, podobno tak się zdarza. Są dni, gdy nie umiem opanować łez.
Żaden psycholog mi nie pomoże. Codziennie uczę się żyć dla Męża i Córki, choć czasami myślę „po co im ja, taka nie do życia, powinnam być z Patrykiem”. Mąż mnie wspiera, wiem, mu tez ciężko, zdarza się, że wieczorem razem płaczemy. Trzeba jakoś żyć dalej, tylko jak????
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.
Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie
Zdjęcie: ©3dman_eu/pixabay.com