Moja historia zaczęła się około 3 lat temu, gdy postanowiliśmy z mężem postarać się o dziecko.
Udało się bardzo szybko bo już w 2 cyklu. Wszystko przebiegało książkowo, wszystkie badania idealnie. Byliśmy już przygotowani na przyjście na świat naszej wymarzonej córeczki był już w końcu 40 tydzień. Dzień przed planowanym terminem porodu obudziłam się rano i nie czułam żadnych ruchów. Obudziłam męża i pojechaliśmy prosto do szpitala. Tam usłyszałam na dzień dobry od pielęgniarki, że dziecko pewnie śpi, a ja panikuję. Jednak jak podłączyła mnie pod KTG od razu zrobiła dziwną minę i poszła po kolejną położną. Ona również szukała i nic. Zadzwoniły po lekarza, on po kolejnego, wtedy USG i telefon po ordynatora. Ordynator dopiero powiedział, że przeprasza, ale dziecko nie ma akcji serca.
To co przeżyliśmy później było największym koszmarem
Jednak urodziłam córkę naturalnie i po 3 miesiącach miałam zielone światło, mogliśmy starać się o kolejną ciążę. Niestety nie było to już tak łatwe, pewnie przez stres i obawy. Udało się dopiero po 7 miesiącach. Szczęście było niesamowite, bo dowiedzieliśmy się o tym w rocznicę naszego ślubu. Wizyta potwierdzającą ciążę niestety nie należała do szczęśliwych, bo okazało się że jest przy pęcherzyku krwiak. Dostałam leki i musiałam leżeć. Po tygodniu w łóżku zaczęłam krwawić. Był 10 tydzień – od razu szpital i USG. Usłyszałam, że macica jest już pusta zero śladu po dziecku. Załamałam się chyba na dobre, przestałam wierzyć że zostanę mamą. I odpuściłam temat dziecko nie chciałam dalej płakać, ale jak to zrobić, gdy nagle wszystkie znajome zaczęły zachodzić w ciążę? I stało się! Dwa miesiące po poronieniu zobaczyłam dwie kreski. Ciąża nie była łatwa bo zaczęłam mieć problemy z nerkami, ale udało się! Moja tęczowa córka zaraz skończy 4 miesiące. W końcu jestem szczęśliwą mamą.
Autor: Żaneta