Witajcie,
Moja ciąża nie była planowana, mimo to ucieszyła Nas. Po dwóch wyraźnych kreskach na teście, pierwsze umówienie wizyty, potwierdzona ciąża i skierowanie na cały komplet badań. Umówiona kolejna wizyta, płód widoczny, pomiary prawidłowe i pierwszy raz słyszę bicie serca naszego maleństwa. 7 tc.1 luty telefoniczna konsultacja wyników, wszystkie prawidłowe. Kolejna wizyta 16 luty, to już 11 tc. Z niecierpliwością czekałam, aż usłyszę tętno mojego okruszka, że wkrótce poznam płeć.
Oczekiwanie w kolejce, fajne rozmowy z ciężarnymi. Moja kolej wejścia do gabinetu. Przygotowanie do USG. Lekarz robi USG i milknie. Coś mówi pod nosem, aż w pewnym momencie ja krzyczę, co się dzieje? Dostaje informacje, że brak tętna i że ciąża zatrzymała się według USG w 8 tc. Nie mogę wstać z kozetki, oczy zalane łzami, nadal nie dowierzam. Lekarz stara się mnie uspokoić, podaje mi wodę. Potem krótka rozmowa, skierowanie do szpitala, diagnoza – poronienie zatrzymane.
Nie pamiętam jak dojechałam do domu. Poinformowałam męża, który wpadł w rozpacz i walił rękoma w ściany co mi nie pomagało. 3 dni płaczu w domu, totalna bezradność, ból i pustka. Nadszedł dzień stawienia się w szpitalu. Po przyjęciu, kolejny lekarz potwierdza martwy płód i decyduje o wywołaniu poronienia farmakologicznie. Aplikuje mi tabletkę dopochwowo, idę na salę.
Brak jakichkolwiek informacji, czego się spodziewać, jak wygląda poronienie. Brak intymności i zainteresowania przez personel. Gdyby nie moja dorosła córka, która mi towarzyszyła, to nic tylko konać z bólu we krwi w łazience. Po 2 godz. od podania tabletki pojawia się kropelka żywej czerwonej krwi. Za kilka minut bez żadnych bóli idziemy z córką do łazienki. Zachciało mi się siku, normalna czynność. Wstaję z sedesu, a tu takie bluzgniecie, za chwilę więcej krwi. Myślę, pewnie to tak się zaczyna. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego co się już stało.
Po wyjściu z łazienki, zauważa mnie położna, daje papierowe baseny i informuje dopiero teraz, że wszystko co ze mnie wypadnie, mam do niej nosić. Przyjmując się na oddział informowałam, że chce mieć zabezpieczony materiał do badań na określenie płci, że chce godnie pochować i pożegnać moje maleństwo. 10 godz. noszę skrzepy, o 20:00 podano mi kolejne 4 tabletki, kolejne skrzepy.
Informacja, że mogę pić tylko do 24:00 i żeby rano być na czczo bo nadal nie przyniosłam płodu. Informuję po raz kolejny położną, że coś wypadło mi do sedesu. Ta z głupim uśmiechem, że to jest nie możliwe, aby tak szybko po podaniu tabletki. W międzyczasie po lekach skacze mi ciśnienie 150 na 100, tętno 123. Daję rade i z tym. W końcu obolała idę do łóżka.
Udaje mi się zasnąć na 3 godz. Jest już rano, wizyta, a po niej USG. Brak płodu znikome ilości resztek. Jestem zmęczona psychicznie i fizycznie. Cierpię patrząc na ciężarne, słysząc płacz noworodków. Obojętność personelu mnie dobija. Zero, totalne zero zainteresowania. O godz. 19:00 wychodzę ze szpitala na własne żądanie. Nie chce tam już być, chce swój smutek, żal i nerwy koić w swoim domu.
Nie radzę sobie z faktem, że moje dziecko wylądowało w ustępie przez brak jakiegokolwiek zainteresowania ze strony personelu. 27 lutego kontrolne USG. Nadal krwawię, brak temperatury, lekkie bóle brzucha. Oby samo wszystko się oczyściło, abym nie musiała tego personelu nigdy więcej oglądać. Przeraża ten brak empatii, przecież ja czy inne dziewczyny też jesteśmy pacjentkami DLACZEGO TYMI GORSZYMI? Nie znam odpowiedzi.
Skrzydła
—
Jeżeli Ty też chcesz podzielić się swoją historią, możesz zrobić to tutaj: https://www.poronilam.pl/kontakt/podziel-sie-swoja-historia/
Przez taki personel szukałam z poronieniem zatrzymanym szpitala gdzie spotkam się ze zrozumieniem i wielkimi sercami. Polecam szpital Rydygiera w Krakowie.