Nagle poczułam: może i ja opowiem swoją historię. Mam już córkę, która urodziła się w 2011 roku. Kolejną ciążę odkładaliśmy długo. W 2016 roku spóźniała się miesiączka i zobaczyłam na teście dwie kreseczki. Byłam taka szczęśliwa, że córka będzie miała rodzeństwo.
Oczywiście wizyta u lekarza: wszystko okej, 5/6 tydzień
Wyniki książkowe, ciąża książkowa. Kolejna wizyta też super. Jest dzieciątko, wszystko super. Nie miałam żadnych bóli, żadnego krwawienia, nic. Tak upłynął czas do kolejnej wizyty. Weszłam do gabinetu i Pani doktor mówi, że dziś zrobimy USG brzucha. Czekam, patrzę, widzę… Dzieciątko moje się nie rusza.
W głowie „pewnie śpi”, ale za długo trwało USG, więc pytam, co się dzieje. Dlaczego się nie rusza. Usłyszałam: „Ciąża obumarła. Brak bicia serduszka. Ciąża przestała się rozwijać”. Szok.
Dostałam skierowanie do szpitala
Wyszłam z gabinetu, nie wiedząc, co zrobić dalej ze sobą. Bałam się. Tak zleciał weekend. W głowie mętlik. W końcu nadszedł poniedziałek. Rano odwiozłam córkę do przedszkola i udałam się do szpitala. Oczywiście przyjęcie na oddział, wywiad itd. Po przyjęciu zabrano mnie na USG, ale niestety diagnoza została potwierdzona.
Podano mi leki na wywołanie poronienia, ponieważ płód był za duży na zabieg łyżeczkowania. I tak do wieczora, leżałam sama. Słysząc, jak z innych sal biją podczas KTG serduszka dzieciątek w brzuszkach, z oddziału noworodków słyszałam płacz dzieci. A ja leżałam sama na sali i wiedziałam, że niestety nie usłyszę ani serduszka jak bije, ani nie usłyszę płaczu mojego dziecka, jak się urodzi.
Nie przytulę, nie pocałuję, nie wezmę na ręce
Nie mogłam wytrzymać i wypisałam się do domu. Wróciłam do męża i córki. Po godzinie w domu zaczęły się skurcze bardzo bolesne, zaczęłam krwawić. Podczas drogi do szpitala poczułam, jak coś ze mnie wyszło, ale nie wiedziałam, czy to skrzep czy moje dzieciątko.
Po wejściu na oddział zaraz szłam do zabiegowego. To co poczułam, to było moje maleństwo. Zabieg łyżeczkowania był konieczny, ponieważ łożysko zostało we mnie. Ból fizyczny był owszem, ale ból psychiczny jest do dziś.
Moje dzieciątko zmarło w 16 tygodniu ciąży
Moje dzieciątko zmarło w 16 tygodniu ciąży. Dziś mam dwie zdrowe córeczki. Ale każdego dnia patrzę w niebo i uśmiecham się do mojego synka. Tak, tak, miałabym synka… Widocznie tak musiało być. Ale nigdy nie pogodzę się ze stratą maleństwa. Wraz z utratą synka utrąciłam cząstkę siebie. Pobyt w szpitalu i personel, wszystko wspominam dobrze i miło.
Jeśli chcesz podzielić się swoją historią, wypełnij formularz.
Przeczytaj też inne historie TUTAJ >>> Wasze historie
zdjęcie: pixaby.com