Mam dopiero albo aż 27 lat. Z mężem o dziecko staraliśmy się od 3 lat.
Nie było łatwo. Po pół roku starań, lekarz stwierdził PCOS i insulinooporność. Nie jest to sytuacja bez wyjścia, są przecież na to leki. Dwa lata badań, terapii. Co miesiąc nowa nadzieja i nic.
W końcu JEST!!! UDAŁO SIĘ!!!
Zaczęło się od dwóch kresek, z czego jedna była tylko ledwo widoczna,. Potem wymioty, ból piersi. Mamy to! Mamy ciążę! Będę mama, a mój ukochany tatą. Pierwsza wizyta u lekarza – jest piękny, zagnieżdżony pęcherzyk i rośnie. Dostałam zalecenia, leki i odpoczywać w domu. W między czasie, cały czas bałam się i modliłam żeby wszystko było dobrze.
Kolejna wizyta
To tylko 6 tc, ale zobaczyliśmy na USG naszą kochaną fasolkę. Jest i maleństwo, i ma nawet serduszko. Popłakałam się że szczęścia. Po paru dniach zaniepokoiła mnie zmiana wyglądu piersi, nie były wtedy dla mnie dość ciążowe, ale pomyślałam taki mój urok. Nie było krwawienia, każdy lekki ból tłumaczyłam, że dzidzia rośnie i to normalne. Jaka ja byłam durna, że już wtedy nie poleciałam do lekarza. Kolejna wizyta miała miejsce wczoraj. Dziecka nie ma, nie żyje. Dzisiaj piszę tą opowieść ze szpitalnego łóżka, czekając aż usunie się to co jeszcze z dzidzi zostało.
Autor: Diana
Witaj wiem co czujesz to samo przeszłam…jutro będzie miesiąc..w dalszym ciągu nie mogę się pogodzić dlaczego ja i czemu to się stało..
Na początku jest bardzo ciężko się podnieść ale wierzę że czuwa nad nami z góry i trzyma kciuki abym za jakiś czas mogła pokazać mu albo jej że ma rodzeństwo…trzymaj się cieplutko musimy dać radę
Od mojej historii minęło już kilka tygodni, a ja nadal budze się z myślą o stracie i zaspypiam ze łzami na poduszce. Wiem że się nie poddamy i będziemy nadal walczyć jednak to ciągle boli. Mąż robi wszystko żebym już nie płakała, odciąga mnie od myśli, zajmuje każda wolna chwile i jestem mu wdzięczna za to. Obydwoje cierpimy-każde na swój sposób. Mam nadzieję że za jakiś czas będę mogła napisać że już jest wszystko dobrze.
Bardzo mi przykro z powodu Waszej Wielkiej straty….
30.05 poroniłam swoją drugą ciąże. Ledwo się dowiedziałam, że będziemy mieli li drugiego dzidziusia, było 4/5 tc, na usg lekarz nie widział pecherzyka, więc umówił wizytę na 2.06,a w sobotę najpierw wypłynęła przezroczysta ciecz a potem krew…. Bardzo to przeżywam, ale pocieszam się, że mam zdrowa córkę (pierwsza ciąża przebiegała książkowo). Mimo wczesnego poronienia czeka mnie zabieg, bo został wielki skrzep z krwi.
Rozumiem wasz ból. 15 czerwca proonilam w 7 tygodniu. Byl pęcherzyk, ale zarodka jeszcze nie. Ale lekarz nic nie mówił,zapewniał że wszystko ok. 15.06 rano pojechałam do ginekologa na kontrolę,bo poprzedniego dnia miałam brązowa wydzielinę. Mam dwie macice, lekarz uprzedzał,że moge nawet krwawić i to nie musi oznaczać nic złego, ale ja zaniepokojona pojechałam sprawdzić. Rano na zdjęciu zobaczyłam pęcherzyk, od ostatniej wizyty urósł i lekarz mówił że jest ok. Wróciłam do domu spokojniejsza, jednak lekarz jak wychodziłam powiedział,gdyby pojawiła się krew,proszę jechać na pogotowie… jednak myślałam że nie ma szans na poronienie,co najwyżej będę musiała leżeć kilka dni w szpitalu..nie dopuszczałam najgorszej mysli. Po dwóch godzinach zaczęłam krwawić. Pojechałam na pogotowie, po godzinie zbadał mnie lekarz i stwierdził, że „nic tu nie ma”. Powiedział „ja tu ciąży nie widzę,pani nie jest w ciąży,to poronienie” . Te słowa słyszę do teraz cały czas w głowie. Bol psychiczny jest ogromny. Nie mogę sobie z tym poradzić,serce mi krwawi i nie widzę radości w niczym. Mam wsparcie bliskich, narzeczonego i wszyscy się starają, a ja nie mam sił oddychać i jedynie przy życiu trzyma mnie nadzieja,że może spróbuję jeszcze raz, może tym razem się uda i tylko dzięki tej myśli jestem w stanie jeść, wyjść z łóżka. Nadzieję dają mi też wasze wiadomości, kobiet które miały podobne przeżycie, a teraz mają obok swoją kruszynkę. To moje największe marzenie…